Czerwiec przez uczniów i studentów zwykle postrzegany jest jako czas gonitwy, nadrabiania zaległości i szlifowania wiedzy, by jak najlepiej wypaść przy ocenie końcowej czy na egzaminach. Z doświadczenia wiem, że wtedy najtrudniej jest wyciągnąć znajomych na wspólne wyjście. Gdy już dostaniemy upragnione świadectwo lub wpis do indeksu, pojawia się dylemat: co robić podczas rozpoczynającego się właśnie lata, aby wypocząć, a jednocześnie poczuć się przydatnym? Ja wybrałem obóz nietoperzowy organizowany przez „Salamandrę”. Były to dwa „lotne”, sześciodniowe (a raczej pięcionocne) turnusy w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym. Dlaczego warto wziąć w nich udział?
Pierwsze spotkanie z grupką jeszcze-nie-znajomych następuje na pół godziny przed odjazdem pociągu. Pojawiasz się na dworcu i zakładasz, że wszyscy z wielkimi plecakami i rowerami są tak samo zagubieni jak ty. Przełamujesz swą nieśmiałość i pytasz: „Wy też na obóz?” albo „Wy też z Salamandry?” Potem macie 2–3 godziny w pociągu na poznanie się. Dojeżdżacie na wybraną stację i na dzień dobry czeka was przejazd rowerkami około 30 kilometrów. W ręce macie skserowaną mapę, a w pamięci nazwę wsi, w której spotkacie się z prowadzącymi. Podczas takiej grupowej przejażdżki zintegrowanie się nie jest wielkim wysiłkiem. Na miejscu poznajecie prowadzących. Zapamiętanie ich imion nie jest specjalnie trudne – albo Krysia, albo jeden z dwóch Radków. Bardzo możliwe, że spotkaliście ich już wcześniej – w biurze „Salamandry”.
Obozy mogą być „lotne” albo „stacjonarne”1. Lecz niech Was nazwa nie zmyli. Na jednych i drugich zjeżdżacie rowerkiem cały kompleks lasów, śpicie w namiotach, jecie na świeżym powietrzu, dzieląc się jedzonkiem – chcąc nie chcąc – z mieszkańcami lasu. Stacjonarność polega na dłuższym trwaniu, codziennych powrotach do ośrodka, gdzie jest prąd, bieżąca woda, miejsce by zostawić plecaki i kuchnia, w której można przygotować obiadek. Ja jednak wolę te lotne, gdyż uważam, że największą frajdę daje kąpiel w nienajcieplejszym strumyku, zajadanie się ziemniakami z ogniska czy gromadne przeczekiwanie ulewy w zbyt małym namiocie.
Każdy nietoperz przed wypuszczeniem jest dokładnie oglądany, ważony i mierzony
Fot. Radosław Dzięciołowski
Obóz nietoperzowy to przede wszystkim obcowanie z magią, legendami i przesądami. To spotkania z ludźmi, którzy mają negatywne nastawienie do latających ssaków, oparte wciąż jeszcze na podaniach ludowych, ale również z tymi, którzy cieszą się z obecności „rękoskrzydłych”2 na swoim strychu.
Dzięki tym obozom przekonałem się, jak malutkimi, kruchymi futrzakami są nietoperze. Jak bardzo nieprawdziwe i szkodliwe są dotyczące ich przesądy. Miałem okazję poczuć bijące serce przestraszonego gacka szarego (Plecotus austriacus), wyplątywanego z sieci, czy uszczypnięcie zębów borowca wielkiego (Nyctalus noctula), którego nie dość pewnie trzymałem w ręce. Poznałem, jak miękkie jest ich futerko, jak przeróżnej wielkości i kształtu mogą być ich uszy. Doświadczyłem sytuacji, gdy mierzony borowiec starał się wyślizgnąć z mojego chwytu na wszelkie sposoby, by chwilę później nie odlatywać z otwartej dłoni3.
Wyjazd taki pozwala nawiązać znajomości, rozwinąć zainteresowania i poszerzyć wiedzę. To również doskonała okazja by się troszeczkę wyciszyć, uciec od zgiełku miasta i odetchnąć na łonie natury.
Bartosz Zdrojowy