Safari Beekse Bergen (Holandia), Zamek w Kintzheim i Carcassonne (Francja), Walsrode i Adlerwarte pod Detmold (Niemcy), Andover (Anglia)... i od niedawna Ustronie (Polska) – to tylko niektóre miejsca, gdzie ptaki drapieżne wykorzystywane są publicznie w celach komercyjnych przez różnej maści hodowców. Ocenia się, że takich miejsc na naszym globie jest kilkaset. Małych domowych hodowli nikt nie jest w stanie oszacować; według RSPB (Royal Society for Preservation of Birds) tylko w Anglii w rękach prywatnych samych sów jest około półtora tysiąca, zaś po sukcesie książek i filmów o Harrym Potterze liczba ta zapewne wzrośnie. W publicznych pokazach tresury uczestniczy więc olbrzymia armia ptaków drapieżnych ze wszystkich stron świata, czasami pozyskiwanych drogą nielegalnego międzynarodowego handlu i wybierania jaj oraz piskląt rzadkich gatunków z gniazd. Także rosnąca moda na sokolnictwo stwarza legalny i nielegalny rynek ptaków łowczych, co stanowi zagrożenie dla wolno żyjących populacji ptaków drapieżnych.
Zachodnia cywilizacja postrzegana jest często jako cywilizacja konsumpcji i łatwej rozrywki. Codzienne życie z pewnością jest tam łatwiejsze i pozbawione wielu trosk oraz tzw. obaw egzystencjalnych. Bezpieczny finansowo i syty człowiek szuka więc form spędzania wolnego czasu, którego ma zdecydowanie więcej niż mieszkańcy wschodniej Europy. Częstokroć są to różnego rodzaju powroty na łono natury i chęć zaspokojenia pierwotnej potrzeby bezpośredniego z nią kontaktu. W takich społeczeństwach zostały przygotowane specjalne miejsca – rozmaite ogrody natury, parki safari i mini-ZOO – gdzie w przyzwoitych warunkach i za pieniądze tego typu potrzeby mogą być spełnione. Moda na te ostatnie przyjęła się także w Polsce, przy niektórych gospodarstwach agroturystycznych. Jest to rzeczywiście ciekawa forma uatrakcyjniania pobytu turystom.
Obecność kóz, koni i osiołków czy ozdobnego drobiu jest magnesem, który przyciąga całe rodziny z dziećmi, zwykle mieszkańców miast spragnionych bliskiego kontaktu ze zwierzętami. I nie można temu wiele zarzucić, jeśli zgromadzony inwentarz jest przyzwoicie traktowany. Im ciekawsze okazy zwierząt, np. lamy czy strusie, tym gospodarstwo bardziej przyciąga klientów. Ot, choćby w czeskiej miejscowości Sumperk mini-ZOO zostało nawet połączone ze skansenem starych maszyn rolniczych i innych pojazdów. Niepokoi jednak możliwość pozyskiwania do tego rodzaju działalności gospodarczej także zwierząt dzikich, formalnie objętych ochroną gatunkową. Na przykład w Ustroniu w sierpniu 2002 roku powołano Leśny Park Niespodzianek. Niemieccy właściciele, troszcząc się o wycieczki szkolne, chcą wyświetlać edukacyjne filmy przyrodnicze i urządzać sokolnicze pokazy w bukowym lesie na stoku Równicy. Tymczasem w Polsce obowiązuje ustawa z 21.08.1997 o Ochronie Zwierząt i zgodnie z jej artykułem 18 ust. 1 zwierzęta wykorzystywane do celów m.in. rozrywkowych, widowiskowych, filmowych i sportowych mogą być przetrzymywane, hodowane i prezentowane jedynie w stadninach, cyrkach lub bazach cyrkowych. Oznacza to, że żadne inne formy nie mają racji bytu. Z kolei art. 17 ust. 1 mówi, że do tresury i pokazów dla celów widowiskowo-rozrywkowych mogą być wykorzystywane tylko zwierzęta urodzone i wychowane w niewoli, i tylko takie, którym mogą być zapewnione warunki egzystencji stosowne do potrzeb danego gatunku. Poza tym część zwierząt podlega dodatkowo ochronie gatunkowej – np. wszystkie ptaki drapieżne, bociany, łabędzie – i o tym również nie należy zapominać. Prawo do ich przetrzymywania zależy od zgody Ministra Środowiska, który może ją wydać np. wówczas, gdy dane zwierzę nie ma szans na powrót do natury (w wyniku trwałej kontuzji, braku kończyny itp.).
W różnego rodzaju parkach rozrywki w całej Europie i nie tylko, zwykle w malowniczej scenerii, odbywają się widowiska, w ramach których sokolnicy – w imieniu prywatnych właścicieli – kilka razy dziennie prezentują tresurę ptaków drapieżnych. Zadania i ewolucje wykonywane przez ptaki są bardzo urozmaicone i obliczone na zaskakujący efekt, wywarcie mocnego i niezapomnianego wrażenia na przybyłej publiczności. Paraliżujące są przeloty kondorów królewskich (Sarcoramphus papa), pochodzących z Ameryki Południowej, tuż nad zgromadzonymi, niemal muskających swoimi szponami ich „przerażone głowy”. Imponują potężne bieliki amerykańskie (Haliaëtus leucocephalus), które zręcznie łapią rybkę ze stawu. Zadziwiają swą prędkością i zwinnością lotu sokoły (Falco sp.), afrykańskie rarogi (Falco cherrug) czy kanadyjskie białozory (Falco rusticolis). Bawią śmiesznie skaczące puchacze (Bubo bubo) i ścierwniki (Neophron pecnopterus) lub kanie (Milvus sp.) chwytające w powietrzu podrzucane kawałeczki mięsa. Szokują padlinożercy, np. sępy (Gyps sp., Sarcogyps sp., Trigonoceps sp., Torgos sp., Aegypius sp....), wkładające swe głowy w ociekające sztuczną krwią makiety martwych zwierząt, bądź pochodzące z Afryki jastrzębiaki (Melierax sp.)wyciągające prawdziwe mięso z nieprawdziwych dziupli). Niektóre gatunki zadziwiają swą „mądrością”, rozbijając gipsowe jaja przy pomocy kamieni rzucanych dziobem. A wszystko to ku uciesze rozbawionych dorosłych i zauroczonej dziatwy szkolnej.
Podczas różnego rodzaju profesjonalnie wyreżyserowanych pokazów sokolniczych prawie nikt z zachwyconych widzów tych efektów najczęściej cyrkowej tresury nie zastanawia się nad ich stroną prawną i etyczną. Skąd pochodzą zaprezentowane „okazy” i jaką drogą zostały nabyte? Kto jest ich właścicielem i ile za nie zapłacił? I pytanie najważniejsze – dlaczego niektórzy przedstawiciele rzadkich gatunków ptaków drapieżnych, zamiast szybować swobodnie w swoich prawdziwych ojczyznach, trafili do rąk prywatnych i pracują na utrzymanie swoich posiadaczy? Czy zakładany teoretycznie efekt edukacyjny rzeczywiście usprawiedliwia powoływanie aż tak wyrafinowanych przybytków rozrywki? Czego naprawdę uczą pokazy sokolnicze? Nie na wszystkie z tych pytań da się precyzyjnie i jednoznacznie odpowiedzieć.
Według sokolników, wykorzystywane przez nie ptaki pochodzą z hodowli wolierowych. Jednak rzeczywistość wskazuje, że nie zawsze tak jest. Postęp w technologii tego typu chowu faktycznie spowodował w Ameryce i Europie bardzo dużą podaż legalnie hodowanych sokołów i orłów. Każdy sokolnik czy inny ptakolub może nabyć sokoła za mniej niż średnią pensję i legalnie go potem utrzymywać. Tymczasem w Kanadzie za jedyne 100 dolarów wydawane są licencje na pozyskanie białozorów czy tamtejszych sokołów preriowych (Falco mexicanus). Z drugiej strony jest tajemnicą Poliszynela, ile np. w krajach arabskich kosztuje bardzo dobrze ułożony sokół wędrowny (Falco peregrinus). Sytuacja wygląda tu trochę tak jak z rasowymi końmi – cena zależy od zasobności portfela i kaprysu kupującego... Wyspecjalizowane grupy egipskich kłusowników odławiają więc corocznie setki ptaków drapieżnych za pomocą mniej lub bardziej przemyślnych metod. Jedną z nich jest zaszywanie powiek rarogom i używanie ich jako wabika na cenniejsze sokoły wędrowne. Wiele takich okaleczonych ptaków można potem zobaczyć choćby na targu w Kairze. Niewątpliwie to właśnie komercyjne zapotrzebowanie na ptaki drapieżne jest przyczyną rozwoju nielegalnego handlu, często na poważną skalę międzynarodową. Starają się temu zapobiec różne światowe konwencje, np. Konwencja Waszyngtońska, czyli CITES (Convention of International Trade on Endangered Species of Wild Fauna and Flora) ratyfikowana także przez Polskę. Nakłada ona liczne ograniczenia na handel zwierzętami uznanymi za zagrożone wyginięciem. Jednak według ocen Brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (RSPB), corocznie około 5,5 mln. dzikich ptaków z 1500 gatunków jest na świecie wystawianych na sprzedaż. Znaczny odsetek w tym procederze stanowią ptaki drapieżne. Decyduje o tym spodziewany zysk z takiego handlu. Ceny za żywe, ułożone do łowów sokoły są mocno zróżnicowane, sięgając od 1 tys. do nawet 120 tys. USD, które zostały kiedyś wypłacone za samicę białozora przemyconą na Bliski Wschód. Dla przykładu można podać, że pod koniec lat 80. rozbito 45-osobową grupę przemytniczą obywateli USA, Kanady i RFN, która dokonała przemytu około 400 sokołów wędrownych i białozorów do szejkanatów arabskich.
W Europie głównym ośrodkiem nielegalnego handlu ptakami drapieżnymi są Niemcy, gdzie liczbę skrzydlatych drapieżników przetrzymywanych w niewoli szacuje się na 20 tys. osobników należących do około 6 tys. hodowców. Już tylko wyrównanie ubytków spowodowanych śmiertelnością w niewoli (szacunkowo, około 10% stanu rocznie) oznacza coroczne wyhodowanie lub pozyskanie z przyrody dalszych około 2 tys. ptaków drapieżnych. Stanowi to równowartość około 4 mln. €. W tym kontekście wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i otwarcie zachodniej granicy może spowodować obustronny, niekontrolowany przepływ ptaków drapieżnych pochodzących z hodowli i nie tylko. Zezwolenia eksportowe, wymagane przez CITES, wewnątrz Unii przestaną obowiązywać.
Na Zachodzie wszystkie przetrzymywane w rękach ludzi ptaki powinny być ściśle rejestrowane przez państwowe agendy władzy i odpowiednio znakowane wszczepianymi pod skórę mikroprocesorami, co jest skuteczną metodą ich identyfikowania. Jednak w praktyce zapis ten często kuleje. Na przykład spośród kilkunastu gatunków ptaków drapieżnych prezentowanych w lipcu 2002 roku podczas pokazu w Beekse Bergen Safari w Holandii tylko dwa były w dobry sposób oznaczone: bielik amerykański – nadajnikiem i raróg górski – mikrochipem (miniaturowy znacznik pod skórą). Dyrektywa Ptasia generalnie zakazuje handlu ptakami. Skoro jednak, pomimo usilnych starań służb celnych, granice przekraczają groźni terroryści i przemytnicy narkotyków, cóż dopiero handlarze zwierzętami.
W krajach Wspólnoty Europejskiej egzekwowanie prawa ochrony gatunkowej zwierząt jest rzeczywiście rygorystyczne, zaś kary za przestępczą działalność w tym zakresie bardzo ostre. Dla przykładu w 1996 r. angielski sokolnik-hodowca odsiedział wyrok ośmiu miesięcy więzienia za wybranie z gniazd i przemyt z Majorki do Anglii około 10–12 jaj bardzo rzadkiego sokoła skalnego (Falco eleonorae). Wykradzione z Wyspy Dragonera jaja poddał inkubacji, następnie zaś wychował pisklęta i przeznaczył na sprzedaż (w celach sokolniczych!), żądając za jednego osobnika od 750 do 1000 funtów angielskich. RSPB zatrudnia specjalnych inspektorów (ornitologów), którzy przy pomocy policji ścigają podobnych ludzi. W maju 1998 r. w Szkocji został aresztowany sokolnik z Eindhoven za próbę zakupu za cenę 4000 funtów i przemytu do Holandii 16 piskląt sokoła wędrownego. Daje to kwotę 250 funtów za osobnika. Podczas rozprawy handlarzowi zasądzono 2000 funtów grzywny i konfiskatę 4000 funtów, które przywiózł w celu zakupienia ptaków. Był to pierwszy człowiek w Szkocji, którego skazano w 1999 r. na podstawie rozporządzenia Konwencji Waszyngtońskiej o handlu zagrożonymi gatunkami.
Policja ochrony przyrody w Szkocji przez wiele lat tropiła profesjonalnego złodzieja piskląt, specjalizującego się w ich wykradaniu z naturalnych gniazd i odłowach ptaków na stromych klifach. W wyniku wspólnej obławy pracowników RSPB i funkcjonariuszy policji z okręgu Strathclyde w sierpniu 1999 r. przyłapano go w końcu na gorącym uczynku. W marcu 2001 r. skazano go na 1500 funtów grzywny i konfiskatę samochodu. Wspomniane środki mają przeciwdziałać nielegalnemu handlowi na międzynarodowym czarnym rynku. Ale czy robią to skutecznie? Jak wytłumaczyć obecność na rozmaitych dorocznych pokazach sokolniczych na świecie różnych rzadkości? Hodowcy ptaków drapieżnych jak widać także ulegają typowej dla każdej przesadnej pasji manii kolekcjonerstwa coraz to ciekawszych i rzadszych „egzemplarzy”. Z danych Komitetu Ochrony Orłów wynika, że w polsko-słowackiej populacji orła przedniego około 30% strat lęgów było spowodowanych kradzieżą piskląt na potrzeby sokolnicze, a proceder ten stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla tego gatunku w Karpatach. Zatrzymane gangi przemytnicze złożone były głównie z obywateli Czech. W roku 2000 dwukrotnie zatrzymano osoby zajmujące się wybieraniem piskląt orła przedniego z gniazd w Parku Narodowym Mała Fatra i w Rudawach Słowackich i nielegalnym handlem nimi. Co godne podkreślenia, zatrzymanie handlarzy było możliwe dzięki aktywnej współpracy ornitologów, policji i służb celnych. Na Słowacji, mimo stróżowania przez cały sezon przy siedmiu najbardziej narażonych gniazdach, jedno zostało jednak obrabowane. Niezdrowa pasja albo chęć zysku powodują u niektórych ludzi zejście na drogę ekologicznego wandalizmu.
W Polsce przestrzeganie przepisów ograniczających handel ptakami wygląda podobnie jak egzekwowanie wszelkich innych reguł prawnych. Przywożenie do naszego kraju zwierząt wymienionych w załączniku do Konwencji Waszyngtońskiej bez specjalnych zezwoleń wydanych przez kraj pochodzenia zwierzęcia oraz polskie Ministerstwo Środowiska jest oficjalnie zabronione. Ciągle jednak mają miejsce przypadki przemycania ptaków lub łapania ich i zabijania w celu wypchania (efekty tego widać na straganach przy naszej zachodniej granicy) oraz niszczenia gniazd i wybierania młodych ptaków w celach ich układania przez niesokolników. Niedawno w centrum Polski na łódzkim targowisku roztropni policjanci odebrali handlarzowi z Taszkientu orła stepowego (Aquila rapax), za którego przemytnik żądał 2 tys. zł (oficjalna cena na światowych rynkach sięga około 6 tys. funtów angielskich!). I tu paradoks. Uzbek wrócił wolno do swojej ojczyzny, zaś zagrożony wyginięciem młody orzeł stepowy trafił za kratki ogrodu zoologicznego...
W kraju nad Wisłą, który pretenduje do członkostwa w Unii Europejskiej, Komisja Senacka w nieodległej przeszłości zastanawiała się nad szkodliwością ptaków drapieżnych (objętych międzynarodowymi konwencjami ochronnymi) i postulowała ich redukcję przez odpowiednie organy, czyli myśliwych. Niestety, świadomość ekologiczna wybranych reprezentantów naszego narodu pozostawia czasami wiele do życzenia. Na przykład niedawny Przewodniczący Krajowej Rady Programu Restytucji Sokoła Wędrownego w Polsce, wbrew wynikom badań Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego w Czempiniu, orzekał publicznie, że ochrona myszołowów (Buteo buteo), jastrzębi (Accipiter gentilis), a nawet błotniaków łąkowych (Circus pygargus) (sic!), jest nieuzasadniona. Mówił autorytatywnie o ich ekspansji i postulował redukcję. Nic zatem dziwnego, że przy takiej świadomości niektórych elit, nawet parki narodowe nie chronią ptasich lęgów przed dewastacją przez zwykłych obywateli. Na przykład w Kampinoskim Parku Narodowym co roku świadomie niszczonych jest przez miejscową ludność około 30% lęgów gołębiarza.
Godne pochwały jest zatem powstawanie wewnątrz ruchu sokolniczego w Polsce reformatorskich tendencji aktywnej ochrony ptaków drapieżnych oraz działań edukacyjnych popularyzujących wiedzę o skrzydlatych drapieżnikach. Służyć ma temu m.in. powołanie do życia wśród młodzieży Zespołu Szkół Leśnych i Agrotechnicznych w Tucholi Polskiego Zakonu Sokolników (PZS). Niepokoi jednak przyjęcie przez ową grupę dwóch raczej wzajemnie wykluczających się celów: aktywnej ochrony ptaków drapieżnych i jednocześnie aktywnego uprawiania sokolnictwa. W przyjętej metodzie edukacji ornitologicznej dyskredytuje się bezpośrednie obserwacje w terenie na korzyść przedmiotowego, sokolniczego kontaktu z chronionymi ptakami. Tymczasem bardziej wskazany byłby taki kontakt młodego człowieka z naturą, podczas którego zrozumiałby, że sam jest tylko jej częścią. Nie sposób nie doceniać zaangażowania i doświadczenia praworządnych polskich sokolników np. w kwestii przywrócenia naszemu niebu sokoła wędrownego. Jednak powstawanie w Polsce nowego zjawiska, jakim są komercyjne pokazy tresury w imię działań edukacyjnych, wymaga specjalnej troski i uwagi, zaś wydawanie pozwoleń na tego typu działalność gospodarczą winno być mocno ograniczone odpowiednimi procedurami przez kompetentne organy władzy.
Zainteresowanie człowieka ptakami drapieżnymi sięga czasów mitycznych. Są jednym z wielu archetypów ludzkości. Ludzie najpierw bali się niektórych zwierząt, czcili je i podziwiali albo przez wieki całe tolerowali. Części ich ciał miały znaczenie kultowe; były amuletami, talizmanami i ozdobą garderoby w wielu kulturach świata. Dopiero wraz z rozwojem cywilizacyjnym człowiek ujarzmił swoje niedawne bóstwa. Przykłady ludzkiego barbarzyństwa w stosunku do przyrody mieliśmy także w Polsce jeszcze całkiem niedawno (do 1975 r.) w postaci masowych rzezi wszystkich skrzydlatych drapieżników w majestacie prawa. Prawo to – nieograniczonego gospodarowania zasobami naturalnymi – nadał sobie wtedy sam człowiek. Budowanie świadomości ekologicznej społeczeństw postindustrialnych jest procesem długotrwałym i trudnym, nawet na Zachodzie. Prawdziwym efektem wspomnianych pokazów tresury jest kształtowanie wizerunku ptaka drapieżnego ze spętanymi nogami, zasłoniętymi oczami, ujarzmionego na rękawicy sokolnika. Prezentowane podczas widowiska ptaki w locie dają złudny efekt propagandowy: są „wolne” tylko przez kilkanaście minut pokazu i wcześniejszych ćwiczeń, natomiast resztę życia spędzają w przytulnej wolierze pod czułą opieką hodowcy-sokolnika. Pokazy sokolnicze nie zasługują zatem na masowe rozpowszechnianie. Miejscem ptaków drapieżnych jest ich naturalne środowisko, gdzie wykonują swoje ewolucje powietrzne na własne życzenie i polują na wybrane przez siebie ofiary. Przecież właśnie dlatego od wieków fascynują i zachwycają ludzi różnych kultur, ponieważ są symbolem wolności, a nie zniewolenia.
Odpowiednia edukacja ornitologiczna powinna zaczynać się już w przedszkolu i opierać na przedstawianiu wyglądu podstawowych gatunków ptaków. Młodzież szkolna powinna natomiast poznawać ptaki – w tym i drapieżne – w ich naturalnych siedliskach (np. uczestnicząc w terenowych warsztatach). Przemyślny lot pospolitego sokoła pustułki (Falco tinnunculus), znajome krążenie myszołowa lub błyskawiczny atak krogulca (Accipiter nisus) można podziwiać częstokroć tuż za murami szkoły. W naturze najlepiej wytłumaczyć funkcję selekcjonerów, ich rolę w ekosystemie, miejsce w piramidzie pokarmowej, objaśnić zwyczaje i biologię. Na pewno nie przysłużą się temu pokazy tresury obcych najczęściej gatunków ptaków drapieżnych, będą natomiast sprzyjały niewychowawczemu, przedmiotowemu traktowaniu całej przyrody, a w konsekwencji także ludzi.
Na szczęście w wielu krajach (również w Polsce) powstają bardzo dobre projekty i programy edukacyjne dla młodzieży szkolnej, które mają zapobiec podobnym negatywnym postawom. W Polsce pakiet edukacyjny dotyczący ptaków drapieżnych, zawierający gotowe pomoce dydaktyczne ze scenariuszami lekcji oraz zajęć warsztatowych w terenie, opracował Komitet Ochrony Orłów. W ramach realizowanego projektu członkowie KOO mający doświadczenie pedagogiczne przeszkolili w tym roku około 10 tys. nauczycieli biologii, pracowników parków krajobrazowych i narodowych, a także ośrodków edukacji ekologicznej oraz wyposażyli ich w stosowne materiały i wiedzę, by w efekcie mogli kształtować w społeczeństwie odpowiedni wizerunek ptaków drapieżnych.
Dariusz Anderwald
Komitet Ochrony Orłów