Na wschodnich rubieżach Demokratycznej Republiki Konga, między Jeziorami Alberta, Edwarda i Kivu leży Park Narodowy Wirunga. To jedno z ostatnich miejsc w Afryce, gdzie żyją goryle górskie. Pocięty granicami Konga, Ugandy i Rwandy fragment krainy wulkanów jest jedynym dostępnym dla turystów miejscem, w którym mogą oni stanąć twarzą w twarz z tymi największymi przedstawicielami człekokształtnych. Ja miałam okazję przyjrzeć im się z bliska jesienią 2011 roku.
Liczebność goryli górskich (Gorilla beringei beringei) ocenia się dziś na 600–700 osobników. Co się więc takiego stało, że tych pięknych, łagodnych olbrzymów żyje obecnie zaledwie kilkaset? Przecież Park Narodowy Wirunga jest najstarszym w Afryce parkiem narodowym utworzonym w 1925 roku głównie w celu ochrony goryli. Dramat tych zwierząt zaczął się wraz z nadejściem kolonializmu. Jeszcze w XIX wieku jak Afryka długa i szeroka biali osadnicy urządzali krwawe rzezie, nazywając je polowaniem. Dla trofeów i zabawy wybijali stada słoni, lwów, antylop i... goryli. Utworzenie parku tylko w niewielkim stopniu poprawiło los goryli górskich. Nadal ginęły całe rodziny, zabijane już nie przez myśliwych, lecz kłusowników. Kwitł nielegalny handel zwierzętami żywymi i martwymi. W połowie XX wieku rozpoczął się proces dekolonizacji Afryki. Demokratyczna Republika Konga uzyskała niepodległość po 52 latach belgijskiego panowania i niemal natychmiast wybuchła tam wojna domowa. W dzikich ostępach wschodniego Konga kryjówkę znajdowały kolejne grupy uzbrojonych, okrutnych i głodnych pseudozwolenników pseudodemokracji oraz fanatycy religijni. Podobnie potoczyły się losy Ugandy. Walki plemienne i wojny religijne wyniszczały kraj. Bezbronna ludność masowo uciekała w niedostępne, więc bezpieczniejsze niż niziny góry. Rwanda w latach 70. i 80. XX wieku, mimo waśni etnicznych, stanowiła jedno z bogatszych państw czarnej Afryki. Jednak w latach 90. stała się miejscem najkrwawszych w historii Afryki wojen domowych pomiędzy dwoma głównymi plemionami kraju: Hutu i Tutsi. W zaledwie 100 dni, między kwietniem a lipcem 1994 roku, w bestialski sposób Hutu wymordowali ponad milion Tutsi. Setki tysięcy ocalałych z pożogi – zarówno Tutsi, jak i Hutu – uciekło w zatłoczone już przecież góry Wirungi. W górach i dżungli wschodniego Konga oraz zachodniej Ugandy zaroiło się od tych, którzy uciekali przed prześladowaniami z powodu przynależności plemiennej, ale także tych, którzy chcieli uciec przed sprawiedliwością, armią rządową, prawem. Dziś jest to jeden z najgęściej zaludnionych obszarów Afryki. Ci wszyscy ludzie musieli coś jeść i gdzieś mieszkać. Pod uprawy i osady karczowano dżunglę. Wycinano las, by drewno przerabiać na węgiel drzewny – jedyny oprócz chrustu opał stosowany w gospodarstwach domowych*. Gdy wycięto wszystkie drzewa poza parkiem, zaczęły się nielegalne wycinki na obszarze chronionym. Zmniejszał się obszar, na którym mogły żyć goryle, zmniejszał się również dystans między zwierzętami a ludźmi. Goryle, z powodu pokrewieństwa genetycznego z człowiekiem, zapadają na wszystkie choroby nękające ludzi, ale o ile człowiek nabrał pewnej odporności na grypę czy katar, o tyle goryle zupełnie nie są odporne na ich wirusy.
Goryle to najwięksi przedstawiciele małp człekokształtnych. Zamieszkują lasy środkowo-zachodniej Afryki. Dzielą się na dwa gatunki – goryle wschodnie (Gorilla beringei) i zachodnie (Gorilla gorilla) oraz cztery lub pięć podgatunków (w tej kwestii uczeni nie są zgodni). Goryle wschodnie żyją na wschód od rzeki Kongo, a zachodnie na zachód od niej. Wschodni obszar obejmuje wschodnią część Demokratycznej Republiki Konga, Ugandę i Rwandę. Zachodni obszar występowania goryli to Nigeria, Kamerun, Republika Środkowoafrykańska, Gwinea Równikowa, Gabon, Kongo, Angola i zachodnie krańce Demokratycznej Republiki Konga.
Goryle wschodnie dzielą się na goryle wschodnie nizinne (G. b. graueri) i górskie (G. b. beringei) oraz sporny podgatunek – goryle górskie zamieszkujące Nieprzenikniony Las Bwindi w Ugandzie.
Podgatunki goryla zachodniego to zachodni goryl nizinny (G. g. gorilla) i G. g. diehli, który miał jednak pecha: nie zainteresowała się nim żadna Dian Fossey. Do dziś nie został więc objęty ochroną, a na temat jego liczebności brak danych.
Pomimo powszechnych mordów, głodu, chorób i wszelkich możliwych plag liczba ludności w rejonie Wirungi rośnie w zastraszającym tempie. Szacuje się, że blisko osiemdziesięciomilionowe obecnie Kongo osiągnie liczbę stu milionów mieszkańców w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Te sto milionów musi coś jeść. Gdy zabraknie manioku i kurczaków, zjedzone zostaną również goryle, bo jeden goryl to 100 kg mięsa.
Pisałam już o wycinaniu drzew i przerabianiu ich na węgiel drzewny. Proceder stworzony i nadzorowany przez zorganizowane grupy przestępcze kwitł i rozrastał się. Całe wsie utrzymywały się z wypalania węgla. Dochody mafii w latach 2005–2007 sięgały 30 mln dolarów rocznie. Dla porównania dochody z turystyki związanej z gorylami wynosiły w tym czasie około 300 tys. dolarów. Skorumpowani urzędnicy i policja przymykali oczy. Jedynie międzynarodowe organizacje ekologiczne biły na alarm. W lipcu 2007 roku doszło do masakry goryli. Na zlecenie mafii węglowej, w zemście za utrudnianie jej życia przez straż parkową i ekoaktywistów, w ciągu jednego tygodnia zabitych zostało siedem goryli, w tym dwa silverbacki – srebrzystogrzbiete samce będące przywódcami stad. Pod naciskiem opinii publicznej kongijscy oficjele zdecydowali się podjąć konkretne działania w tej sprawie. Zleceniodawcy mordu zostali aresztowani i osądzeni.
W tym miejscu chciałabym nieco cofnąć się w czasie, by opowiedzieć o innej tragedii – o tragedii strażników parku. Od czasu powstania parku narodowego pracowali w nim ludzie, których zadaniem było strzec jego bogactw przed kłusownikami. Nastąpił jednak taki moment, że zmuszeni oni byli opuścić goryle. Z powodu działań wojennych odwołano najpierw wszystkich pracowników i wolontariuszy organizacji międzynarodowych, a później także strażników. Nikt bowiem nie mógł zagwarantować ochrony tym ludziom. Południowa część parku została opanowana przez żołnierzy rebelianckiej armii Narodowego Kongresu na rzecz Obrony Ludu generała Nkundy. Kilkunastu strażników, nie zważając na niebezpieczeństwo, zostało jednak przy swoich podopiecznych. Razem z gorylami ukrywali się przed rebeliantami w najbardziej niedostępnych zakamarkach dżungli. Pozostali strażnicy zostali wcieleni do armii rządowej i walczyli z rebeliantami. Gdy konflikt nieco przycichł, strażnicy-żołnierze wystąpili do rządu kongijskiego z prośbą o zwolnienie z wojska i możliwość powrotu do parku i... goryli. Co dla tych ludzi oznaczało odejście z wojska? Gdy byli żołnierzami, armia zapewniała im wyżywienie i odzież, dawała schronienie, obronę, podstawową opiekę medyczną. Ci, którzy byli wyżsi rangą, dostawali też żołd. Na własną prośbę zrezygnowali z tego wszystkiego i zdecydowali się na niepewny los, by bronić goryli. Jak wielkie musiało być ich przekonanie o konieczności ochrony tych zwierząt, jak wielka determinacja, by walczyć o ich przetrwanie, mimo szalejącego wokół piekła i osobistych tragedii. W dodatku nikt z nich wówczas nie wiedział, czy w ogóle mają do czego wracać. Na szczęście okazało się, że goryle w Wirundze jeszcze są. Kilkumiesięczne stałe przebywanie grup ludzi w pobliżu gorylich rodzin przynosiło obopólne korzyści, bowiem strażnicy mieli broń, a goryle doskonały słuch i węch. Ludzie i zwierzęta świetnie się więc uzupełniali i zwiększali swoje szanse na przetrwanie. Goryle są bardzo inteligentne i szybko zrozumiały, że człowiek jest dla nich śmiertelnym zagrożeniem, z wyjątkiem tych ludzi, z którymi mieszkały, jadły i spały między jesienią 2007 a wiosną 2008 roku. Turyści idący dziś w góry Wirungi za przewodnika zawsze mają strażnika, który w tamtych tragicznych czasach zdobył zaufanie gorylej rodziny. Tylko obecność tego konkretnego człowieka gwarantuje, że członkowie małpiego stada nie ukryją się przed obcymi im ludźmi. Goryle są w ciągłym ruchu. Legowiska z gałęzi i liści budują najczęściej tylko na jedną noc, by rano ruszyć w drogę. Zdarza się więc, że rodzinę zaprzyjaźnioną ze swoim strażnikiem jedna grupa turystów spotyka już po pół godzinie przedzierania się przez dżunglę. Nie zawsze ma się jednak tyle szczęścia. Wędrówka mojej grupy trwała pięć godzin. Przeszliśmy około 15 kilometrów, wchodząc na stoki Mikeno – najwyższego wulkanu w Wirundze.
Ten młodzieniec koniecznie chciał się do nas zbliżyć, ale strażnicy skutecznie go powstrzymywali, więc wspiął się na łodygę bambusa, rozkołysał ją i runął z góry w środek grupy
Goryle żyją w grupach rodzinnych składających się z dorosłego samca, kilku samic i młodych, w sumie do 30 osobników. By zapewnić zwierzętom możliwie spokojne warunki życia i nie narażać ich na długotrwały stres związany z obecnością ludzi, stosuje się kilka zasad. Do jednej rodziny w ciągu dnia może przyjść tylko jedna grupa turystów. Wliczając przewodnika, strażników parkowych, wojsko i tragarzy, grupa ludzi nie może przekroczyć 15 osób. Taka wizyta trwa maksymalnie godzinę. Turyści prowadzeni są wyłącznie do tzw. rodzin stabilnych, czyli takich, których członkowie reprezentują co najmniej dwa pokolenia, samce nie toczą walki o przywództwo, a także do liczących nie mniej niż 10 i nie więcej niż 20 zwierząt (w większych rodzinach częściej dochodzi do agresji między samcami).
W gorylej rodzinie panuje patriarchat. Głową rodu jest samiec ze srebrnymi włosami na grzbiecie, świadczącymi o tym, że ma co najmniej 10–12 lat i jest dojrzały płciowo. Silverback ma około 180 cm wzrostu i waży 170–220 kg. Samice (150 cm wzrostu i 100–130 kg wagi) są zdolne do wydania potomstwa w wieku sześciu lat. Ciąża, podobnie do ludzkiej, trwa około dziewięciu miesięcy, a noworodki ważą około dwóch kilogramów. Goryle górskie są bardzo spokojne, rzadko dochodzi między nimi do aktów agresji, jednak biada temu, kto stanie im na drodze. Podobno dorosły samiec jest w stanie podnieść ciężar 980 kg, rozpiętość jego ramion sięga dwóch i pół metra, a siła szczęk uzbrojonych w potężne jak u lamparta kły, jest porównywalna do siły szczęk hieny. Goryle porozumiewają się gestami i głosem, i to nie tylko z innymi osobnikami swojego gatunku. Słyszałam, jak nasz przewodnik rozmawiał z Mapuwą – samcem alfa rodziny, którą mieliśmy obserwować. O czym była ta rozmowa? Przewodnik poprosił Mapuwę o to, byśmy mogli wejść na jego teren. Zapewnił, że mamy przyjacielskie zamiary i obiecał, że będziemy grzeczni... – tak przynajmniej przetłumaczył nam ten dialog jeden ze strażników. Na poparcie słów przewodnika przykucnęliśmy i spuściliśmy wzrok. Takie zachowanie to wyraz szacunku i uznanie zwierzchnictwa silverbacka.
Jak przystało na wysoko rozwinięte ssaki człekokształtne, goryle odczuwają takie same emocje jak my: miłość, strach, smutek i radość. Posługują się też prostymi narzędziami. Potrafią być chciwe, hojne albo zazdrosne. Bawią się i myślą abstrakcyjnie. Widzieliśmy zabawę matki z dzieckiem do złudzenia przypominającą grę w berka. Pewien młodzieniec koniecznie chciał się do nas zbliżyć, ale strażnicy skutecznie go powstrzymywali. Ten jednak nie dawał za wygraną. W końcu wspiął się na łodygę bambusa, rozkołysał ją i runął z góry w środek grupy.
Spotkanie z gorylami górskimi – moje wielkie marzenie się spełniło. To nic, że upał był niemiłosierny, że wilgoć, że błoto, że ostro pod górę. To nic, że w sięgających powyżej głowy pokrzywach, że mrówki gryzły bez litości. Dla tej jednej, jedynej godziny z gorylami – warto było. Warto było też spędzić kilkanaście godzin ze strażnikami parku, uścisnąć im rękę, zamienić kilka zdań, bo to dzięki tym ludziom goryle górskie w Wirundze ciągle jeszcze są. W latach 2002–2011 z rąk kłusowników, rebeliantów i zwykłych bandytów śmierć poniosło 11 goryli i 176 strażników. W tej liczbie nie ma tych, którzy zginęli, będąc żołnierzami.
Tekst i zdjęcia: Ewa Kacperek
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Związek Polskich Fotografów Przyrody