Jerzy Kryszak – aktor, satyryk, felietonista, reżyser, scenarzysta... O tym wiedzą chyba wszyscy. Równolegle mąż, ojciec, brat, kucharz, ogrodnik, kierowca. Sadzi, plewi, śpiewa, recytuje, pomrukuje, komentuje, bawi, wzrusza. Ludzi lubi, szanuje, podziwia, czasem nie cierpi. Kocha żonę, synów, siebie, naturę. Jak sam o sobie mówi: taką ma naturę i naturalną potrzebę. O tym wiedzą już nieliczni – rodzina i przyjaciele, bliżsi lub dalsi znajomi, czyli wszyscy ci, którzy mają możliwość obcowania z nim na co dzień, poza sceną.
W krótkiej notce biograficznej widniejącej na jednej ze stron internetowych możemy przeczytać, że po ukończeniu PWST w Krakowie zagościł w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, skąd po kilku latach przeniósł się do warszawskiego Teatru Ateneum im. Stefana Jaracza kierowanego przez jedną z najwybitniejszych postaci polskiego teatru – Janusza Warmińskiego. Popularność przyniosły mu role teatralne od Robespierre’a po Hamleta, filmy od „Wodzireja” przez „Thais”, „Mężczyznę niepotrzebnego”, po seriale „Kanclerz”, „Akwen Eldorado”, „Alternatywy 4” oraz dziesiątki teatrów TV i programów rozrywkowych. Współtworzenie kilkuletniego cyklu w TV pt. „Polskie Zoo”, „Polskich Szopek Noworocznych”, udział w programach TV: „Mój pierwszy raz”, „Uważaj na kioskarza”, „Dzień kangura”, „HBO na stojaka”, a także liczne „Noce kabaretowe” tę popularność ugruntowały.
Niewiele osób jednak wie, że poza scenami teatrów i telewizji, na których to on jest gwiazdą, istnieje jeszcze jedna, jego ulubiona, przyziemna, przed którą zwykle pada na kolana, a jeszcze częściej leży plackiem. Z zapartym tchem przygląda się grającym na niej aktorom, którzy nigdy dwa razy nie powtarzają swoich ról, nie są przewidywalni, nie ma nawet pewności, że w ogóle tam będą. A jednak to im Jerzy Kryszak poświęca każdą wolną chwilę, próbując uwiecznić ich występy na matrycy swojej lustrzanki, którą uważa za genialny wynalazek. Bo obok plusku wyskakującej ryby czy śpiewu ptaków dźwięk migawki jest dla niego jednym z najpiękniejszych na świecie. Twierdzi, że broniąca się przed człowiekiem resztkami sił natura jest jedyną nadzieją ludzkości.
I niech to ostatnie zdanie będzie mottem naszego spotkania z Jerzym Kryszakiem, nietuzinkowym człowiekiem sceny, który z czułością i wielkim zaangażowaniem przygląda się również życiu, jakie toczy się w poszyciu.
Panie Jurku, co skłoniło Pana do pochylenia się aż tak nisko, niemal zarycia nosem w ziemię, aby przyjrzeć się żyjącym tam istotom?
Nos właśnie... i przypadek. W zasięgu aparatu zjawiła się ważka w pełnej krasie. Stawała na rzęsach, rękach, w pionie i w poziomie. Zawodowa fotomodelka. Kilka miesięcy później, podczas programu „Kulisy sławy”, pani redaktor Edyta Krześniak rzuciła na ekran parę fotek mojego autorstwa. Kątem oka ten program zobaczył prof. Adam Adamski z Torunia. Zaproponował wystawę oraz wystąpienie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Fotografii i Filmu Przyrodniczego „Sztuka Natury Toruń 2016”. I spanikowałem. Wszystkie moje zdjęcia były, generalnie rzecz biorąc, domowo-albumowe, aż tu nagle mają wyjść z szuflady. Zaczęła się selekcja i doszedłem do wniosku, że wystawa rządzi się innymi prawami niż domowe oglądanie albumu ze zdjęciami z dalekich i bliskich podróży. Przyleciała ważka z pomocą. Tak, pomyślałem sobie, jeszcze bliżej natury... i nosem w poszycie. Zafascynowali mnie ci najmniejsi, najcichsi, zauroczyły ich kształty na tle rozmytej, kolorowej, pełnej tajemnicy scenografii. Utwierdził mnie i podtrzymał na duchu wspaniały artysta, przyjaciel Andrzej Pągowski, który dokonał ostatecznego wyboru fotografii na wspomnianą wystawę i nawet nie zamruczał pod nosem, że to bez sensu, bez ładu, bez wartości, więc ja ponownie nosem w mech, trawę, piasek... i tak poleguję... Miałem też ogromne wsparcie w Miłoszu Kowalewskim. Wspaniały fotografik przyrody.
Którzy aktorzy poszycia są najwdzięczniejszym tematem fotograficznym?
Nie mam wybrańców. Najmniejsza muszka okazać się może fantastycznym tematem.
Czy w tym mikroświecie interesuje Pana tylko czysta forma, czy też próbuje Pan zgłębić rządzące nim prawa?
Interesuje mnie przede wszystkim opowieść o świecie pomijanym, na co dzień niedostrzeganym, lekceważonym machnięciem ręki. Jaki piękny komar mi się trafił! Po machnięciu zresztą...
Wiem, że wyjeżdżając na egzotyczne wakacje, nie rozstaje się Pan z aparatem. Co sprawia większą trudność w kontakcie – polska czy zagraniczna jaszczurka?
Nasze wydają się oswojone... albo mnie już znają. Kretenka była genialna, nic jej nie interesowało oprócz dżdżownicy. Karaibki skaczą jak oszalałe i trzeba się natrudzić, by zatrzymać je w kadrze. Bliskie spotkania były rzadkością. Portugalki ciekawskie, lecz podszyte nieufnością. Sycylijki uciekają natychmiast.
Którą ze swoich fotograficznych przygód uważa Pan za najbardziej ekscytującą i co się wtedy wydarzyło?
Przygotowanie, selekcja do wystawy toruńskiej...
Co jest obiektem Pana fotograficznych marzeń?
Kolejne zadziwiające zatrzymanie czasu z jakimś koleżką z poszycia.
Które ze swoich zdjęć darzy Pan największym sentymentem i czy można je uznać za wizytówkę Pana fotograficznej pasji?
Za dużo mam zdjęć, które lubię. Nie mam wizytówki. Codziennie może być inna.
Czy rzeczywiście grozi nam to, że jednak człowiek doprowadzi kiedyś do totalnego zniszczenia środowiska naturalnego?
Zniszczymy wszystko na Ziemi, potem Ziemia nas zniszczy. Niestety najbliższe galaktyki są zbyt daleko. Zostaje Mars.
Biorąc pod uwagę dotychczasowe własne doświadczenia i obserwacje, co może Pan powiedzieć o polskiej przyrodzie? Jakie są Pana wrażenia, poglądy i przemyślenia?
Polska przyroda trwa, broni się, lecz czy wytrwa? Piła, siekiera, asfalt. Pięknie jest żyć.
Czego by Pan sobie i naszym Czytelnikom życzył w tych nowych, nieprzewidywalnych (nie tylko dla przyrody) czasach?
Trzymajcie się... trzymajcie się przyrody!
Zapraszamy więc na scenę w poszyciu.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Z Jerzym Kryszakiem rozmawiała Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.