Siedzę na szczycie Świątyni IV w Tikál, gigantycznej, oczyszczonej z roślinności piramidy, wznoszącej się wysoko ponad okap tropikalnego lasu północnej Gwatemali. Jest czwarta rano, wciąż ciemno, ale zaczyna się przejaśniać. Widok zasłaniają mi trochę metalowe rusztowania, bowiem cała budowla jest w stanie zaawansowanego remontu. W bladym jeszcze świetle, tłumionym przez skłębione nad lasem obłoki, zaczynają się rysować sylwetki innych świątyń. Puszcza zaczyna się budzić, zalewając nas fontanną dźwięków, wśród których dominują ryki wielkich czarnych małp – wyjców gwatemalskich (Alouatta pigra). Wreszcie do fonii zaczyna dołączać wizja. Nad selwą1 przeleciały z wrzaskiem żółto-zielone papugi – amazonki skromne (Amazonia farinosa). Wkrótce pojawiły się brązowowronki (Cyanocorax morio), hałaśliwe i towarzyskie ptaki krukowate, które okazały się najczęściej spotykanymi pierzastymi mieszkańcami Tikál i prawdziwą zmorą podczas wycieczek po selwie – ostrzegały wszystkie żywe stworzenia, zanim spoczął na nich obiektyw aparatu lub spojrzenie uzbrojonego w lornetkę obserwatora. Ich śladem przeleciały dwa jaskrawo ubarwione tukany tęczodziobe (Ramphastos sulphuratus) – symbol neotropikalnej fauny. Miasto Tikál i otaczający je park narodowy o tej samej nazwie powitały kolejny dzień pory deszczowej...
U szczytu swojej potęgi Tikál był jednym z dwóch-trzech najpotężniejszych miast cywilizacji Majów okresu klasycznego2. Najstarsza data wykuta na kamiennej steli pismem hieroglificznym wskazuje, że ludzie upamiętniali tu swoją obecność już w 292 roku n.e. Miasto nosiło wówczas nazwę Mutul – niewielu zwiedzających zdaje sobie sprawę z tego, że Tikál to nazwa wymyślona przez współczesnych archeologów. Między V a VIII wiekiem na wapiennej równinie stanęła większość monumentalnych piramid, na szczycie których kapłani odprawiali swoje rytuały. W szczytowym okresie rozwoju mieszkało tu od 45 000 do 90 000 osób, a w centralnej części obszaru (około 15 km2) zinwentaryzowano 3000 różnych struktur lub ich pozostałości – od potężnych kamiennych świątyń i pałaców, po gliniane chaty kryte palmowymi liśćmi. Oczywiście wokół budynków nie szumiał las deszczowy, ale rozciągały się uprawne pola. Tikál był potęgą polityczną i militarną. Stał na czele koalicji miast południowej części krainy Majów, tocząc ze zmiennym szczęściem permanentne wojny przeciwko swojemu największemu rywalowi – miastu Calakmul, którego ruiny znajdują się w dzisiejszym Meksyku. Miasto wyzwoliło się spod dominacji północnego konkurenta, kiedy w 695 roku król Jasaw Chan K’awiil I, zwany Ah Cacaw (Pan Czekolady) pokonał armię władcy Calakmul o równie egzotycznym imieniu Yich’aak K’ahk’. Nic nie wskazywało, że do 900 r. n.e., jak większość miast Majów epoki klasycznej, Tikál zostanie porzucony przez ludność, a jego niebotyczne piramidy – zapewne zdające się gościom czymś równie przytłaczającym, co dziś wieżowce Manhattanu – zostaną całkowicie porośnięte przez wysokie drzewa, liany, gęste zarośla, wspaniałe bromelie i storczyki.
Chociaż dzioby tukanów tęczodziobych prezentują się bardzo okazale są stosunkowo lekkie dzięki specjalnej budowie
Do Tikál warto wybrać się nie tylko dla ruin. Jest to jedno z najlepszych miejsc do obserwacji fauny w całej krainie Majów – tak w Meksyku, jak i Gwatemali. Ponieważ ruiny odwiedzają codziennie rzesze turystów, zaś otaczający miasto park narodowy jest skutecznie chroniony przed kłusownikami, wiele tutejszych zwierząt niezbyt obawia się ludzi, przechadzając się po ścieżkach łączących piramidy. Ma to swoje ujemne strony – przyrodnik czuje się tu trochę jak w zoo, choć brak jest krat i ogrodzeń, a zwierząt nikt świadomie nie oswajał. Oczywiście nie znaczy to, że od razu spotkamy się twarzą w twarz z jaguarem (Pantera onca) czy tapirem panamskim (Tapirus bairdii). Te zwierzęta – choć Las Majów jest również ich ostoją – umknęły przed zgiełkiem w jeszcze gęstsze ostępy niż te, które pochłonęły kamienne miasto. Ale reszta czeka na obserwatora, który zwykle w ciągu kilku dni wypełni swój notatnik dziesiątkami łacińskich nazw...
Oto nad ścieżką, w koronie wysokiego mahoniowca, siedzi czepiak Geoffreya (Ateles geoffroyi yucatanensis), druga z występujących tu małp szerokonosych, znacznie szczuplejsza i zgrabniejsza od wyjców. (Później okazało się, że czepiaki można dostrzec codziennie w wielu zakątkach lasu i przy co bardziej odludnych ruinach.) Po ścieżce dumnie przechadza się grupa indyków pawich (Meleagris ocellata). Wielkiemu samcowi z niebieską, łysą głową i pomarańczowymi koralami, towarzyszy grupa może skromniejszych, ale również pyszniących się zielononiebieskimi, iryzującymi piórami, samic. Niewiele jest miejsc, gdzie można je oglądać na wolności, ponieważ indyki te występują jedynie w południowej części meksykańskiego półwyspu Jukatan oraz w sąsiednim Belize i północnej Gwatemali. Wśród gęstego podszytu siedzi mały czarny ptaszek z jaskrawoczerwoną czapeczką – to z kolei gorzyk czerwonogłowy (Pipra mentalis). Próba zrobienia mu ostrego zdjęcia w lesie pełnym tysięcy jaskrawych odblasków, kontrastujących z obszarami kompletnego mroku, kończy się oczywiście fiaskiem. W tym samym momencie, na ścieżkę dziesięć metrów przede mną, wchodzi mazama ruda (Mazama americana), uroczy mały jelonek, sięgający europejskiemu turyście w najlepszym razie do pasa (ma wszak 75 cm wysokości w kłębie), o kasztanowej sierści i drobnym, ledwo widocznym porożu. Oczywiście znika w gąszczu, zanim udaje mi się skierować na niego obiektyw aparatu.
„Obserwowanie ptaków w tropikach może dostarczać wiele satysfakcji, ale może być również nieco frustrujące dla początkującego” – pisze amerykański ornitolog Randell A. Beavers w swej książce o ptakach Tikál i gwatemalskiej prowincji Petén. Bogactwo fauny Krainy Neotropikalnej (w której granicach znajduje się również cały Las Majów) może oszołomić na tle tego co znamy z Europy, ale podstawową obsesją przyrodnika jest przecież rozpoznanie i nazwanie tego, co już udało mu się wypatrzyć w gęstwinie deszczowego lasu. Realizację tej obsesji może utrudnić mu występowanie grup gatunków, składających się z dziesiątków bardzo podobnych (dla laika – niemal identycznych!) gatunków, należących nieraz nawet do... różnych rodzajów. Po spotkaniu niewielkiego ptaka wróblowego o „bardzo charakterystycznym” ubarwieniu, z pewnością odwołamy się do noszonego pod ręką przewodnika terenowego, by przekonać się, że identyczne ptaki zajmują w nim dwie kolejne strony, po 10–20 gatunków każda, i że różnią się one szerokością i odcieniem paska na skrzydle – cechą, na którą akurat nie zwróciliśmy uwagi, zwłaszcza że kontakt wzrokowy trwał kilkanaście sekund. Te same kłopoty napotkamy również w przypadku kolibrów, papug czy dzięciołów. Wśród owocożernych i nektarożernych nietoperzy z rodziny liścionosów (Phyllostomidae) zdarzają się rodzaje, a nawet grupy rodzajów, których przedstawiciele różnią się między sobą... proporcjami długości goleni i przedramion, proporcjami jasnych i ciemnych części ich trójbarwnych włosów na grzbiecie, lub też kształtem i rozmieszczeniem brodawek na języku. Niektóre z tutejszych serii bliźniaczych gatunków ptaków łudząco przypominają przedstawicieli fauny europejskiej i prowadzą bardzo podobny tryb życia, ale też nie są bynajmniej ich bliskimi krewnymi. I tak rolę naszych pełzaczy (Certhiidae) pełnią tu tęgostery (Dendrocolaptidae), zaś ekologiczną niszę muchołówek (Muscicapidae), wyjątkowo obficie reprezentowaną w tropikalnym lesie, zajmują wyspecjalizowane tyranki (Tyrannidae). Podobieństwo to utrwaliło się w języku angielskim, który takie gatunki tyranek określa nazwą „flycatcher”, czyli właśnie „muchołówka”. Inna, powszechna w neotropikach rodzina – kacyki (Icteridae) – zajęła nisze obsadzone w naszych warunkach przedstawicielami wielu różnych rodzin ptaków wróblowych. Są wśród nich gatunki przypominające swoim wyglądem i rozmiarami krukowate, wilgi, drozdy, kosy, a nawet skowronki.
W selwie warto zwracać uwagę nie tylko na ptaki i ssaki, ale również na
bezkręgowce, zwłaszcza że kilka z nich stało się ikonami tutejszego lasu
deszczowego, w nie mniejszym stopniu niż tukany i wyjce – o
mrówkach-grzybiarkach wspominałem już w pierwszej części reportażu. Nad
ścieżkami unoszą się wielkie motyle z rodzaju Morpho, których grzbietowa
strona skrzydeł iryzuje jaskrawym, niebieskim kolorem. Spodnia strona skrzydeł tych
motylich olbrzymów odstrasza z kolei potencjalne drapieżniki wzorem fałszywych
„oczu” na brązowym tle – niczym głowa sowy. Na pniu siedzi osobliwy pluskwiak
różnoskrzydły – Fulgora laternaria, o wielkiej głowie przypominającej kształtem...
orzeszka ziemnego. Również on odstrasza swoich wrogów fałszywymi oczami, których
jaskrawy wzór nosi pod pokrywami, na tylnej parze skrzydeł. Wśród miejscowej
ludności krąży legenda o tym, że w przypadku ukąszenia przez dziwacznego
pluskwiaka, należy w ciągu 24 godzin... odbyć stosunek płciowy, w przeciwnym
razie się umrze. W rzeczywistości owad ten jest zupełnie nieszkodliwy i nikogo nie
gryzie.
Jadowite węże koralowe z rodzajów Micrurus, Micruroides i Leptomicrurus (rodzina zdradnicowate Elapidae) określane są wspólnym mianem węży koralowych, reprezentowanych przez ponad 65 gatunków zasiedlających tereny od USA po Boliwię i Brazylię. Charakteryzują się wzorem naprzemiennych czerwonych, żółtych i czarnych pasków, pełniących funkcję ostrzegawczą – mają informować inne zwierzęta, że właściciel tej kolorowej skóry jest wyposażony w śmiertelnie niebezpieczną broń i lepiej zostawić go w spokoju. Wśród występujących na tych samych terenach niejadowitych węży z rodziny połozowatych (Colubridae) wyewoluowały gatunki korzystające z identycznej metody odstraszania, tj. noszące na skórze jaskrawy wzór z czerwonych oraz żółtych lub białych czy czarnych pasków. Imitacja bywa różnej jakości – na przykład spotkany przeze mnie w Meksyku wąż Scaphiodontophis annulatus posiada takie ubarwienie wyłącznie w przedniej części ciała, ale i tak wiele drapieżników daje się na nie nabrać. Tym bardziej czują one respekt przed mistyfikacjami niemal doskonałymi, czego przykładem może być lancetogłów mleczny (Lampropeltis triangulum). Zjawisko upodabniania się zwierząt niejadowitych do jadowitych nosi nazwę mimikry batezjańskiej (na cześć XIX-wiecznego angielskiego przyrodnika Henry’ego Waltera Batesa, który opisał je po raz pierwszy). Również w Polsce można obserwować zupełnie niegroźne muchówki bzygowate (Syrphidae) i motyle przezierniki (Sesiidae), do złudzenia przypominające uzbrojone w jadowe żądła osy i szerszenie.
Wbrew potocznemu wyobrażeniu, wędrówki po najbardziej odludnych, leśnych ścieżkach w Tikál, mogą okazać się... najnudniejsze podczas całego pobytu w zaginionym mieście, choć każdy, kto nie widział wcześniej tropikalnego lasu deszczowego, powinien taką wycieczkę odbyć. Prawdopodobnie osoby nastawione na zaobserwowanie jak największej liczby gatunków ptaków i ssaków, wrócą z selwy z poczuciem wielkiego rozczarowania. Poza okresem porannych i wieczornych koncertów, w lesie tym panuje na ogół dojmująca cisza, rozdzierana jedynie przez niepokojące, monotonne dźwięki owadów. Nic się nie rusza, nic nie szeleści... Tak upływa pół godziny marszu, czasem godzina. Wtem las wypełnia chór ptasich głosów i przez wszystkie jego warstwy zaczyna się przemieszczać stado drobnych ptaków, liczących dziesiątki osobników i należących zwykle do co najmniej kilku gatunków. Jakieś tanagry (Thraupidae), kacyki, czasem dzięcioł... Szybko, zanim zdążymy rozpoznać choć część tworzących je gatunków, stadko oddala się poza zasięg lornetki. Na kolejną godzinę zapada cisza i nuda, chyba że uda się nam kątem oka dostrzec pełzającego po pniu tęgostera lub żerującego na dnie lasu małego gołąbka – błyskotka rdzawego (Geotrygon montana). Wiele ptaków żyjących w dolnych piętrach lasu i wchodzących w skład owych włóczących się stad, jest upierzona dość skromnie – w rdzawych, brązowych, szarych lub oliwkowych tonacjach. To, co w neotropikalnej faunie przyciąga tysiące obserwatorów z całego świata – wielobarwne papugi czy pysznie upierzone trogony (Trogonidae) – przemieszcza się niewielkimi stadkami w koronach drzew i jest możliwe do wypatrzenia tylko w miejscach, gdzie okap lasu uległ rozrzedzeniu lub przerwaniu.
Spacerując wąskimi, wyciętymi maczetą ścieżkami, warto jednak trzymać się kilku prostych reguł. I nie chodzi tu tylko o niechodzenie w klapkach czy noszenie długich spodni i koszul z długimi rękawami, co ma chronić przed rojami moskitów. Zanim podniesiemy wzrok ku sklepieniu selwy, żeby wypatrzyć siedzącego na gałęzi ptaka, spójrzmy najpierw przed siebie, żeby nie wpaść twarzą w wielką pajęczynę, utkaną z mocnych, złocistych nici, które są dziełem kolorowego, dużego i boleśnie kąsającego pająka, noszącego łacińską nazwę Nephila clavipes. Pajęczyny takie spotyka się czasem co kilkanaście kroków. Dobrze jest też spojrzeć wcześniej pod nogi. W cieniu, wśród ściółki, rzuca się w oczy długi, jaskrawo ubarwiony kształt. Naprzemiennie ułożone, czerwone, żółte i czarne pierścienie nie pozostawiają wątpliwości – zwierzę, które mamy przed sobą, to piękny wąż koralowy (Micrurus diastema sapperi), którego jad jest śmiertelną dla człowieka neurotoksyną, i który znalazł na obszarze swojego występowania licznych naśladowców, kopiujących jego ostrzegawczy wzór.
Wystarczy jednak pojawić się w miejscu, gdzie dojrzały tropikalny las styka się z kawałkiem otwartej przestrzeni, aby na nowe, interesujące obserwacje nie trzeba było czekać godzinami. Wstępując na jedną z dziesiątków niebotycznych piramid, dostrzegam sępniki czarne (Coragyps atratus), siedzące przy wejściu do klaustrofobicznej świątyni na jej szczycie. Wielkie czarne ptaszyska, z groteskowymi łysymi głowami, dumnie prezentują swoje szerokie skrzydła, zakończone białymi lotkami. Są głównie padlinożercami, ale dziś spędzają więcej czasu wokół zabudowań, przetrząsając stosy śmieci i odpadków. Wysoko nad lasem krąży ich znacznie rzadszy krewniak – kondor królewski (Sarcoramphus papa), niczym negatyw sępnika czarnego, upierzony śnieżnobiało, ale o czarnych lotkach. Życie bujnie rozwija się nawet na tratowanym przez tłumy turystów głównym placu Tikál. Drzewa obwieszone są dziwacznymi gniazdami kacykowców azteckich (Psarocolius montezuma), przypominającymi ni to skarpety, ni to pończochy, ni to długie, uplecione z roślin worki. Stada tych hałaśliwych ptaków – niczym naszych gawronów – zlatują co wieczór na drzewa, pełniące rolę ich noclegowisk.
Prawdziwe bogactwo fauny czeka jednak na przyrodnika w najbardziej przekształconym przez człowieka zakątku Tikál – w otoczeniu centrum dla zwiedzających, muzeum, pola namiotowego, kilku restauracji, hotelików, tanich jadłodajni... Chwilami wydaje się, że pół selwy wychodzi codziennie na trawniki w poszukiwaniu czegoś smacznego, a może dla rozrywki? W pierwszej kolejności warto udać się nad jeden z dwóch stawów, Aguada Tikál, kilkadziesiąt metrów od głównego parkingu. Po trawniku nad brzegiem spaceruje sobie długoszpon żółtoczelny (Jacana spinosa), osobliwy ptak siewkowy, przypominający raczej naszą łyskę lub kokoszkę, tyle że o palcach tak długich, iż umożliwiają chodzenie po pływających liściach roślin wodnych. Ta umiejętność „chodzenia po wodzie” stała się przyczyną, dla której długoszpon na karaibskiej Jamajce nazywany jest „ptakiem Jezusa”. Obok kręci się inny miłośnik zarośniętych, leśnych bajorek – chruścielak szaroszyi (Aramides cajanea), krewniak naszego wodnika. W pobliżu siedzi, znieruchomiały niczym posąg, bazyliszek pręgowany (Basiliscus vittatus) – znana naszym terrarystom okazała jaszczurka, nosząca na głowie rogowy hełm. Na pniach niskich drzew żerują też dzięcioły; ich wypatrzenie i rozpoznanie w leśnej gęstwinie byłoby nie lada wyzwaniem, tutaj zaś korzysta się z ich niewielkiej płochliwości. W oczy rzuca się zwłaszcza dzięcioł czerwonoczuby (Dryocopus lineatus), jak sama nazwa wskazuje, ozdobiony groteskowym, jaskrawoczerwonym czubkiem na głowie. Nawet poranna herbata pod parasolem przed jedną z tutejszych restauracji musi zakończyć się zaliczeniem kolejnego gatunku. Z krzaków wychodzi na trawnik grupa oliwkowo-brązowych kuraków z nagimi, czerwonymi podgardlami. To czakalaki północne (Orlais vetula), podobno ptaki głównie nadrzewne. Nie spiesząc się, przemaszerowują przez środek trawnika, po czym znikają w krzakach po drugiej stronie. Kawałek dalej spaceruje, z podniesionym dumnie, pręgowanym ogonem, ostronos meksykański (Nasua narica), wszędobylski (i wszystkożerny) ssak z rodziny szopowatych (Procyonidae). Czasem mija, nie wzbudzając żadnych reakcji, przechadzające się grupy rodzinne indyków pawich. Los znajdujących się na ziemi indyczych gniazd jest jednak niewesoły, gdy ten miłośnik jajecznicy wywęszy je w gęstym podszycie.
Bazyliszek pręgowany, tak jak inne bazyliszki, potrafi przez pewien czas biec po powierzchni wody, stąd jego potoczna nazwa – jaszczurka Jezusa
Ruch w otoczeniu obiektów turystycznych wzmaga się pod wieczór. Na campingowe drzewa przylatują brązowowronki, kacykowce i papugi. Skrajem pola namiotowego przebiegają aguti brunatne (Dasyprocta punctata), wielkie leśne gryzonie, przypominające przerośniętą świnkę morską na długich nogach. Gdy zapadną nocne ciemności, nie warto od razu kłaść się do przykrytego moskitierą hamaka. Spacer z latarką po kempingu pozwoli uzupełnić kolekcję obserwowanych stworzeń o kilka interesujących pozycji. Już pierwszego wieczoru zobaczyłem siedzącego na murawie ptaka o jarzących się czerwono wielkich oczach. Lelkowiec białoszyi (Nyctidromus albicollis), bliski krewny naszego lelka, pozwalał podejść do siebie na odległość 2–3 metrów, zrobić sobie zdjęcie z lampą, po czym odlatywał na drugi koniec trawnika i siadał tam, czekając zapewne na lepsze ujęcie. Kolejna niespodzianka czekała przy drodze obsadzonej niskimi akacjami. Tym razem światło czołówki ujawniło, świecące białoniebiesko, oczy jakiegoś maszerującego ssaka.
Kilka kroków w jego kierunku, i na kilka sekund ukazała się sylwetka lisa wirginijskiego (Urocyon cinereoargentatus), ponoć pospolitego tu drapieżnika i zapewne bywalca przydomowych śmietników. Czy na pewno? Oświetlone zwierzę obróciło się na pięcie i... wbiegło na pobliskie drzewo, kryjąc się w jego gęstej koronie. Zapewne przywidzenie... Przecież, jak powszechnie wiadomo, lisy po drzewach nie chodzą... Dopiero następnego dnia, uważna lektura książki o ssakach Ameryki Środkowej ujawniła, że właśnie lisy wirginijskie, w przeciwieństwie do pozostałych psowatych, są mistrzami w nadrzewnej wspinaczce. Kilka dni w tym pochłoniętym przez tropikalną puszczę majańskim mieście pozwoliło mi zebrać więcej obserwacji neotropikalnej fauny niż wcześniejsze dwa tygodnie w różnych zakątkach sąsiedniego Meksyku. Teraz nie mogę już mówić, że Las Majów opuszczam z pustymi rękami...
Tekst i zdjęcia: Mateusz Ciechanowski