Choć czerwcowe słońce pojawiło się już kilka minut temu, stolica pogrążona jest jeszcze we śnie. Niegdyś o tej porze rozległby się brzęk butelek rozwożonych przez mleczarzy - lecz w erze opakowań jednorazowych, rześkie, poranne powietrze wypełnia jedynie śpiew ptaków. Już za godzinę będzie słychać niemal wyłącznie warkot samochodów i gwar ludzi nerwowo pędzących do pracy. Jednak póki co - gdy oderwani od natury ludzie śpią jeszcze w swoich mrowiskowcach - miasto przez chwilę wydaje się przechodzić we władanie zwierząt. Słychać ćwierkanie wróbli, gruchanie gołębi, świergolenie jaskółek i jerzyków, szpaki robią co mogą, aby imitować głosy różnych innych ptaków.
Sokoły wędrowne bardzo rzadko siadają na ziemi
Fot. CORELL
Kjie-kjie-kjie!!! To z pewnością nie był szpak! Odruchowo spoglądam w górę. Okrzyk już się nie powtarza, ale dostrzegam jeszcze krępą sylwetkę, która energicznie machając ostro zakończonymi skrzydłami wzbija się ku niebu. Czyżby...? No tak! Gdy lornetka jest potrzebna to jej nie mam! Już po chwili ptak jest tylko maleńką kropką na błękitnym tle. Siadam na ławce. Czekając na pierwszy autobus wpatruję się nieco bezmyślnie w ów kołujący punkcik. Najpierw oddala się, a gdy już jest prawie niewidoczny, znów nadlatuje w moją stronę.
Nagle sposób przemieszczania się owej kropki gwałtownie ulega zmianie. Wygląda to trochę tak, jakby oderwała się od nieboskłonu i zaczęła spadać z rosnącą prędkością pod kątem ok. 45o do powierzchni ziemi. Znacznie niżej, kilkaset metrów od szybko powiększającej się ciemnej plamki, dostrzegam gołębia. Widać, że tory lotów tych ptaków przecinają się. Na ułamek sekundy przed, zdawałoby się, nieuchronną kolizją, gołąb zmienia kierunek lotu. „Zmienia kierunek” - dobre sobie! Wywija w powietrzu jakiegoś niesamowitego łamańca i zakręciwszy wbrew prawom fizyki w miejscu, umyka w bok. Spadający „obiekt” przebija pustkę, którą powinien wypełniać gołąb. Zatacza ciasny łuk i znów wzbija się w górę, wznosząc się nad gołębia. Mija kilka sekund i napastnik ponownie zwija skrzydła i z zawrotną prędkością spada na swą ofiarę. I tym razem gołąb w ostatniej milisekundzie robi zwrot, a drapieżca jedynie „trąca” go w swoim prostolinijnym locie. Znów mu się udało! Ale co to? Gołąb nie podejmuje dalszej ucieczki. Machnąwszy jeszcze kilkukrotnie skrzydłami zaczyna bezwładnie spadać na ziemię. W niewyobrażalnie krótkim momencie „kolizji”, długie szpony napastnika przebiły jego ciało, raniąc śmiertelnie. Przez cały ten czas (trwający mniej więcej tyle, ile zajęło przeczytanie tego opisu) akcja przybliża się ku mnie. Wydaje się, że gołąb spadnie gdzieś na trawnik po przeciwnej stronie jezdni. Na chwilę, patrząc na ofiarę, straciłem z oczu drapieżnika. Ten jednak powtórnie pojawia się na powietrznej scenie. Wygląda jakby znów atakował, ale teraz już znacznie wolniej i uważniej. Na wysokości nieco większej niż szczyty latarni spokojnie pochwycił bezwładnego gołębia i silnymi uderzeniami skrzydeł zaczął znów wzbijać się w powietrze, oddalając się w kierunku widocznego w oddali szpikulcowatego budynku, o którym mieszkańcy Warszawy mówią „mały, gustowny i własny”.
Edukację przyrodniczą należy rozpoczynać od małego
Fot. Andrzej Kepel
Podczas końcowych scen tego wydarzenia nie było już wątpliwości. Prawie poziome o tej porze dnia promienie słońca wyraźnie oświetliły charakterystyczną sylwetkę sokoła wędrownego (Falco peregrinus). Super mistrz lotnictwa myśliwskiego wrócił na nasze niebo!
Ten średnich rozmiarów sokół ma bardzo szeroki zasięg występowania. Spotyka się go na wszystkich kontynentach, za wyjątkiem Antarktydy. Wyróżniono wiele jego podgatunków (wg niektórych systematyków nawet ponad 20) różniących się nieco wyglądem - przede wszystkim ubarwieniem. Niegdyś był ptakiem dosyć pospolitym. Początkowym czynnikiem wpływającym na zmniejszenie się liczebności tego gatunku było bezpośrednie „zwalczanie” przez ludzi wszystkich ptaków drapieżnych oraz wyłapywanie przez sokolników, którzy je następnie „układali” i wykorzystywali w polowaniach jako ptaki łowcze. Istotną przyczyną były także zmiany w środowisku. Ostateczny cios dla mocno przerzedzonych populacji zadały środki ochrony roślin przed owadami - głównie DDT.
Sokoły wędrowne, znajdujące się na końcu łańcucha pokarmowego, kumulowały w swoich ciałach znaczne ilości różnych chemicznych „świństw”. Jeśli ptaki nawet nie ulegały bezpośredniemu zatruciu, to składane przez nie jaja miały tak kruche skorupki, że pękały pod ciężarem wysiadujących je ptaków (skutek działania DDT), albo wrażliwe zarodki zamierały przed wykluciem. Doprowadziło to do sytuacji, że w latach sześćdziesiątych sokół wędrowny znalazł się na skraju wymarcia. Dotyczy to zwłaszcza trzech podgatunków: północnoamerykańskich Falco peregrinus anatum i Falco peregrinus pealei oraz europejskiego Falco peregrinus peregrinus. Z wielu krajów te wspaniałe ptaki znikły zupełnie. W Polsce ostatnie potwierdzone lęgi sokoła wędrownego obserwowano w 1964 r., choć przyrodnicy mieli wciąż nadzieję, że gdzieś, w nieznanym miejscu, mogła się również później gnieździć jedna lub kilka par.
Dwudniowe pisklę sokoła wędrownego przypo- mina postacie z filmu sciencie-fiction
Fot. Andrzej Kepel
Od początku lat siedemdziesiątych w kolejnych państwach zaczęto wprowadzać zakaz stosowania DDT. Wraz ze stopniowym zmniejszaniem się zawartości tego związku w środowisku, pojawiła się szansa na powrót sokoła wędrownego na tereny, z których zniknął. Jednak z uwagi na niemal całkowite wytępienie wolno żyjących populacji, aby ów powrót był możliwy, ludzie powinni pomóc w naprawieniu tego, co zniszczyli. Uznano, że niezbędna jest reintrodukcja - czyli wypuszczanie osobników pochodzących z hodowli w regionach, w których sokoły wymarły.
W 1974 r. amerykański Peregrine Fund oraz wiele instytucji rządowych i organizacji społecznych zapoczątkowało program odbudowy populacji sokoła wędrownego w USA i Kanadzie. Było to możliwe m.in. dzięki metodom hodowlanym wypracowanym przez sokolników. W miarę jak coraz trudniej było zdobyć nowe ptaki poprzez podbieranie jaj i piskląt sokołom żyjącym na swobodzie, miłośnicy polowań z ptakami łowczymi zaczęli poszukiwać metod uzyskiwania ich z hodowli. Nie udawało się to aż do połowy XX wieku, gdyż wychowane przez ludzi sokoły jako potencjalnego partnera traktowały właśnie człowieka i nie tworzyły par między sobą. Fakt, iż wychowanym przez człowieka ptakom „wydaje się”, że są ludźmi, wynika ze zjawiska zwanego wdrukowaniem. Dopiero rozwój biologii i coraz lepsze poznawanie psychologii zwierząt umożliwiło przełamanie tej bariery. Pierwsze na świecie pisklę sokoła wędrownego pochodzące z hodowli wykluło się w 1942 r. w Szczytnie. Od tego czasu metodykę hodowli i przywracania ptaków naturze znacznie udoskonalono. Okazała się ona dość uniwersalna i stosuje się ją obecnie także do ratowania innych zagrożonych gatunków - np. kondora kalifornijskiego (Gymnogyps californianus).
Dorosły sokół wędrowny
Fot. Andrzej Kepel
W Ameryce Północnej pierwsze ptaki pochodzące z hodowli zaczęto wypuszczać w 1977 r. Wkrótce podobne programy zainicjowano także w Europie Zachodniej - m.in. w Niemczech. Działania te okazały się skuteczne. Na początku lat siedemdziesiątych liczebność każdego z dwóch najbardziej zagrożonych podgatunków północnoamerykańskich szacowano na zaledwie kilkadziesiąt par. Przedstawicieli nieco liczniejszego podgatunku arktycznego (Falco peregrinus tundrius), występującego głównie w Kanadzie, było wówczas kilkaset par. Do tej pory wypuszczono na tym kontynencie ponad 6000 wyhodowanych przez człowieka ptaków. Liczbę współcześnie gniazdujących par szacuje się na ok. 1600, i rośnie ona o ok. 5% rocznie. Obecnie uznaje się, że sokół wędrowny w USA i Kanadzie przestał być bezpośrednio zagrożony wyginięciem. Coraz częściej pojawia się on nie tylko w rejonach dzikich i nie zamieszkałych, ale i w dużych miastach - jak Nowy Jork, Chicago czy Toronto - gdzie gnieździ się na wysokich budynkach, które zastępują mu urwiste skały.
Dla celów reintrodukcji sokoły hoduje się w specjalnych zagrodach, zwanych wolierami, które ze wszystkich stron są otoczone nieprzejrzystymi ścianami. Jedynie od góry przykrywa je siatka wpuszczająca światło i świeże powietrze. Nawet pożywienie podaje się wyłącznie przez specjalną rurę. W ten sposób ptaki są całkowicie odcięte od bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Gdy para ptaków przystępuje do lęgów i składa pierwsze jaja, zwykle się je podbiera i wkłada do inkubatora. Ptaki uzupełniają powstałe braki składając kolejne jaja. W ten sposób zamiast zwykłej liczby 3 - 4 jaj, można od jednej pary w ciągu roku otrzymać ich nawet 15. Wyklute w inkubatorze pisklęta zwykle karmi się przez kilka, do kilkunastu dni, a następnie z powrotem podrzuca rodzicom. Ptaki nie potrafią liczyć i zazwyczaj bez problemów akceptują takie zwiększenie się liczby potomstwa. W naturze miałyby kłopoty z wykarmieniem tak dużej gromadki, ale w hodowli, gdy pokarm dostarczany jest w obfitości, nie stanowi to problemu. Ważne jest, aby pisklęta wróciły do gniazda najpóźniej po 2 tygodniach od wyklucia, gdyż u tego gatunku w 3 - 4 tygodniu życia następuje wspomniane wcześniej wdrukowanie, czyli nauczenie się rozpoznawania własnego gatunku na podstawie wyglądu rodziców i rodzeństwa.
Sama reintrodukcja, czyli przywracanie naturze wyhodowanych w wolierach sokołów, może odbywać się na trzy sposoby. Najczęściej stosowana jest metoda sztucznego gniazda. Gdy sokoły są już w takim wieku, że potrafią same pobierać leżący pokarm, ale nie potrafią jeszcze latać (ok. 5 tygodni), umieszcza się je w specjalnych klatkach zawieszonych w miejscach, gdzie zazwyczaj gniazdują sokoły wędrowne. Przypuszcza się, że dorosłe ptaki tego gatunku wybierają na miejsce swojego rozrodu taki typ obiektów, na jakim znajdowało się ich gniazdo rodzinne. Dlatego dobór miejsc zawieszania tych sztucznych gniazd do reintrodukcji zależy od tego, gdzie chcemy wprowadzić dane sokoły. W górach lokalizuje się je na półkach skalnych i pionowych urwiskach, w lasach - na czubkach starych drzew, a w miastach - na szczytach wysokich budynków. Umieszczonym w klatce młodym osobnikom podaje się pokarm przez specjalny rękaw, aby nadal nie miały kontaktu z człowiekiem. Po dalszych 2 tygodniach, gdy sokoły przywykną do otoczenia i zaczną osiągać zdolność lotu - klatkę otwiera się. Wówczas stopniowo zmniejsza się porcje podawanego pokarmu, aby zachęcić młodzież do podejmowania samodzielnych prób polowania. Całkowite usamodzielnienie się wypuszczonych sokołów następuje zwykle po 3 tygodniach od otwarcia klatki.
Podebrane sokołom jaja trafiają do tego inkubatora
Fot. Andrzej Kepel
Inną, najlepszą dla młodych sokołów metodą reintrodukcji, jest adopcja przez dziko żyjące sokoły. Na razie jest to stosowane tylko wyjątkowo - gdy znane jest gniazdo dzikich sokołów, w którym z różnych przyczyn są nie więcej niż trzy młode. Można wówczas ową liczbę piskląt uzupełnić do czterech. Czasami stosuje się także metodę adopcji obcogatunkowej. Parze innych ptaków drapieżnych - najczęściej jastrzębi (Accipiter gentilis) - zabiera się ich młode, a podkłada już dobrze podhodowane sokoły wędrowne. Zabrane pisklęta podrzuca się do innych znanych gniazd owego częstszego gatunku. Jastrzębie są dobrymi rodzicami zastępczymi i wychowują podrzutki na „porządne” sokoły. Wszystkie wypuszczone na wolność sokoły znakuje się specjalnymi obrączkami, aby można było potem stwierdzić, skąd pochodzi napotkany ptak.
W Polsce program restytucji (czyli odbudowy) populacji sokoła wędrownego podjęło wspólnie 5 ośrodków hodowlanych - w Czempiniu (Stacja Badawcza Polskiego Związku Łowieckiego), Włocławku (ośrodek Gostyńsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego), Krakowie (ośrodek Akademii Rolniczej w Krakowie), Szczecinku (ośrodek Lasów Państwowych) i Lasocicach koło Leszna (prywatna hodowla dr Günthera Tromera). Pierwsze 3 pisklęta z jaj otrzymanych w hodowli wykluły się w 1986 r. w Czempiniu, a reintrodukcji pierwszych 4 osobników dokonano w roku 1990. Od tego czasu do roku 1998 ze wszystkich 5 ośrodków wypuszczono na wolność 97 młodych sokołów. Z tego 80 zostało reintrodukowanych na terenach leśnych (w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Mazowszu), 11 w górach (w Pieninach) i 6 w mieście (w Warszawie).
O sukcesie reintrodukcji jakiegoś gatunku nie świadczy liczba wypuszczonych osobników, lecz to, czy znajdą one na swobodzie dogodne warunki do życia i zaczną się rozmnażać, dając początek samodzielnie utrzymującej się populacji. Pierwsza po niemal 30 latach przerwy obserwacja lęgu sokoła wędrownego w Polsce miała miejsce już w 1990 roku, w woj. olsztyńskim (3 młode w gnieździe). Nie mogły to jednak być sokoły wypuszczone tego roku w Polsce, gdyż osobniki tego gatunku przystępują do lęgów najwcześniej po osiągnięciu wieku 2 lat. Były to więc ptaki urodzone na swobodzie, lub pochodzące z reintrodukcji przeprowadzonej np. w Niemczech. Od tamtego czasu aż do tego roku, choć w różnych regionach kraju obserwowano pojedyncze sokoły wędrowne, nie udało się potwierdzić ich zakończonego sukcesem gniazdowania. Jednak co najmniej dwa z wypuszczonych w Polsce ptaków „założyły rodziny” i wyprowadzają młode - tyle że w Niemczech. W jednym przypadku jest to samica, gniazdująca od 1996 r. w okolicach Poczdamu, a w drugim samiec, który osiedlił się w 1998 r. w pobliżu Rostocku. Również w Warszawie w 1998 r. pojawiła się para sokołów i założyła gniazdo na Pałacu Kultury i Nauki. Niestety, zapewne z powodu zbyt młodego wieku samicy, jajo okazało się niezapłodnione i lęg nie zakończył się sukcesem. Tego samego roku obserwowano dwie pary sokołów w okolicach Włocławka i Torunia, ale nie potwierdzono ich lęgów.
Hodowane pisklęta sokoła rywalizują o podawane pęsetą kawałki mięsa
Fot. Andrzej Kepel
Przełomowy okazał się tegoroczny (1999 r.) sezon. Stwierdzono aż 3 gniazda, i to wszystkie na terenach miejskich - w Toruniu i Włocławku na wysokich kominach zakładów przemysłowych oraz w Warszawie na Pałacu Kultury i Nauki. Prawie wszystkie obserwowane ptaki pochodzą z hodowli. Jedynie samica we Włocławku nie posiada jakichkolwiek obrączek - jest więc prawdopodobnie przedstawicielką resztek dzikiej populacji. We wszystkich przypadkach gniazda zostały założone w specjalnie w tym celu wywieszonych budkach. Sokoły wędrowne nie budują bowiem same gniazd, lecz korzystają z tych, które opuściły inne duże ptaki, lub składają jaja bezpośrednio na niewielkich występach skalnych. Na terenach miejskich chętnie korzystają z tworzonych przez człowieka odpowiednich skrzynek, imitujących wygodną, „zadaszoną” półkę skalną. We wszystkich tych trzech miejscach ptaki złożyły jaja. W Toruniu i Włocławku wykluły się z nich po trzy młode, a ornitolodzy zaangażowani w program reintrodukcji dołożyli do tych gniazd jeszcze po jednym młodym pochodzącym z hodowli. W Warszawie, choć samica złożyła 4 jaja, jedno okazało się niezalężone, a w trzech pozostałych zarodki zamarły. Nie jest jeszcze znana tego przyczyna. Być może jest to związane z tym, że gniazdująca w stolicy para jest rodzeństwem. Problem bliskiego pokrewieństwa reintrodukowanych zwierząt pojawia się zawsze, gdy próbuje się odtwarzać gatunek z niewielkiej liczby ocalałych osobników. O ile w hodowli człowiek może unikać tak zwanego „chowu wsobnego” czyli krzyżowania się ptaków blisko spokrewnionych, to po wypuszczeniu na wolność nie mamy wpływu na dobieranie się par. W przypadku pary Warszawskiej ornitolodzy usunęli martwe jaja a na ich miejsce podrzucili pisklę z hodowli. Ku wielkiej radości biologów, zostało ono przez sokoły adoptowane. W momencie oddawania tego artykułu do druku, młode sokoły rozwijają się zdrowo. Te z Włocławka i Warszawy rozpoczynają już pierwsze loty, a w Toruniu zaczną latać lada dzień. Ornitolodzy obserwują wszystko uważnie i na początku lata będzie już wiadomo na pewno, jak skończyły się pierwsze polskie lęgi na swobodzie, będące wynikiem reintrodukcji.
To, że pozytywne wyniki reintrodukcji sokoła wędrownego w Polsce w pierwszej kolejności udało się zaobserwować na terenie dużych miast, nie jest niczym wyjątkowym. Wysokie budynki miejskie już od dawna były przez te ptaki wybierane na miejsce składania jaj i wychowywania młodych. Najczęściej ulokowane tam gniazda są skrajnie niedostępne dla jakichkolwiek drapieżników, których i tak w miastach jest stosunkowo niewiele. Poza tym, tereny miejskie to dla sokoła wędrownego ogromna spiżarnia, w której niezależnie od pory roku jest w bród łatwo dostępnego pokarmu. Sokoły te polują niemal wyłącznie na ptaki znajdujące się w locie. Ich ofiarą padają zarówno przedstawiciele gatunków najmniejszych, jak i całkiem sporych - np. kaczki czy wrony. Niegdyś myśliwi uczyli swoje ptaki łowcze skutecznego napadania nawet na znacznie od nich większe czaple i żurawie. Sokoły wędrowne starają się zawsze atakować swoje ofiary z góry, spadając na nie z zawrotną prędkością, osiągającą nawet ponad 350 km/h. Jest to w świecie ptaków absolutny rekord. Dzięki temu są w stanie łapać nawet jerzyki, uchodzące za mistrzów szybkiego i precyzyjnego lotu. Uderzając z tak ogromną prędkością, sokoły przekłuwają swoje ofiary ostrymi szponami. To właśnie owa technika polowania sprawia, że sokoły te z reguły nie atakują ptaków siedzących na ziemi czy gałęzi. Zderzenie się pikującego sokoła z jakąkolwiek stałą przeszkodą skończyłoby się dla niego tragicznie. Czasami, choć bardzo rzadko, obserwuje się też podejmowanie przez sokoły z ziemi martwych lub rannych ptaków. W mieście, oprócz wspomnianych jerzyków, ofiarami sokołów wędrownych padają praktycznie wszystkie żyjące tam ptaki - najczęściej gołębie, szpaki, sójki i różne gatunki drozdów. Poza tym często udaje im się złapać ptaki w trakcie przelotów. Np. w tym roku sokoły z Włocławka i Warszawy złapały sporo derkaczy.
Już na początku XIX w. obserwowano gnieżdżenie się sokołów wędrownych na zamku Christiansborg w Kopenhadze. Od tego czasu ptaki te w różnych okresach „nawiedzały” wiele znanych budowli na świecie. Gnieździły się więc np. na katedrze w Kolonii, na jednym z soborów moskiewskiego Kremla, na ratuszu w Filadelfii, a w ostatnich latach np. na ratuszu koło Alexanderplatz w Berlinie i na staromiejskiej katedrze Tynskiej w Pradze. W Nowym Jorku żyje obecnie aż jedenaście par tych ptaków. Z polskich miast, w przeszłości gniazdowanie sokołów stwierdzono w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu i Świdnicy. Omawiany gatunek to nie jedyne sokoły, które spotykamy w miastach. Przykładowo, podczas gdy na terenach wiejskich spotykamy coraz mniej sokołów pustułek (Falco tinnunculus), ich populacje miejskie wyraźnie zwiększają liczebność. Przykładowo w Warszawie czy Poznaniu gniazduje ich po kilkadziesiąt par. Liczba sokołów wędrownych na terenach zurbanizowanych nigdy nie osiągnie aż takich rozmiarów, aby ich obecność mogła znacząco wpłynąć na ograniczenie liczebności innych ptaków. Ponieważ jednak drapieżniki te polują przede wszystkim na osobniki chore i osłabione, sokoły spełniają ważną rolę naturalnych selekcjonerów, przyczyniających się do utrzymania zdrowotności populacji ich potencjalnych ofiar.
Pustułka - sokół często spotykany w miastach
Fot. Andrzej Kepel
Aby powrót sokoła wędrownego na nasze niebo stał się możliwy, oprócz samej reintrodukcji konieczna jest także zmiana nastawienia ludzi do ptaków drapieżnych. Na całym świecie programom restytucji towarzyszy kampania edukacyjno-popularyzatorska. W niektórych przypadkach przy gniazdach sokołów montuje się nawet kamery, które służą nie tylko obserwacji ptaków przez naukowców, ale dzięki podłączeniu ich do Internetu, umożliwiają bieżące zaglądanie do gniazda każdemu - przebywającemu w dowolnym miejscu na Ziemi. Również w Polsce naukowcy zaangażowani w reintrodukcję sokoła wędrownego nie zapominają o edukacji. Wydają broszury informacyjne, prowadzą specjalną witrynę w Internecie oraz na bieżąco informują poprzez otwartą, internetową listę dyskusyjną, co się dzieje w obserwowanych gniazdach.
Należy mieć nadzieję, że tegoroczny sukces okaże się początkiem triumfalnego powrotu sokoła wędrownego na tereny Polski. Program restytucji jest kontynuowany i planuje się wypuszczenie kolejnych, pochodzących z hodowli osobników - m.in. w Górach Stołowych oraz w Krakowie, na Wawelu.
Ornitolodzy zaangażowani w to przedsięwzięcie apelują o zgłaszanie wszelkich obserwacji sokoła wędrownego z terenu Polski. Informacje można przesyłać wprost do jednego z wymienionych ośrodków prowadzących reintrodukcję, lub skorzystać z pośrednictwa „Salamandry”.
Andrzej Kepel