Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Jak to ze Żwirkiem było

Podczas studiów na Wydziale Biologii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu prowadziłam obserwacje zachowań popielic (Glis glis), zamieszkujących wolierę (rodzaj dużej, wolnostojącej klatki) w poznańskim Ogrodzie Zoologicznym. Na podglądaniu tych zabawnych stworzeń spędziłam wiele długich, letnich nocny. Nad sufitem klatki zainstalowane było czerwone światło, które umożliwiło mi prowadzenie badań, a które popielicom nie przeszkadzało (zwierzęta te prawdopodobnie nie odbierają tych długości fal świetlnych).

A ku ku!

A ku ku!
Fot. Andrzej Kepel

„Moja” gromadka składała się z 5 osobników. Najstarszą była dostojnie wyglądająca samica. Wielkością nie różniła się ona specjalnie od pozostałych osobników, jednak odznaczała się wyraźnie białobrązowo umaszczonym brzuszkiem. Cecha ta jest prawdopodobnie charakterystyczna dla tych popielic, które osiągnęły dość sędziwy wiek. U młodych popielic spód ciała jest całkowicie biały. Z racji wieku samica o której mowa została nazwana Starą. Co prawda imię to nie jest zbyt piękne, jednak w pełni odzwierciedlało jej „babciną” pozycję w grupie. Stara była postacią biernie poddającą się biegowi wydarzeń i raczej nie walczyła o prymat na terenie klatki. Drugą i zarazem ostatnią osobniczką płci pięknej była Pitusia. Wspominam ją z wielkim sentymentem, gdyż razem z „atrakcyjnym” Kazimierzem tworzyła niezapomnianą parę. Szczególnie często można ich było spotkać śpiących razem w jednej z zamontowanych w wolierze drewnianych budek. Odnosiłam wrażenie, że Pitusia intryguje wszystkich samców. Wspomniany Kazik był najstarszym w grupie „facetem”. Dwaj pozostali - tj. Żwirek i Muchomorek (patrz - bajka na dobranoc) zostali złapani i przywiezieni do Poznania w tym samym roku, w którym się urodzili, podczas gdy pozostałe osobniki trafiły tu już jako dorosłe.

Portret Żwirka

Portret Żwirka
Fot. Andrzej Kepel

Na terenie klatki popielice ustaliły sobie tak zwaną hierarchię socjalną, opartą na wyraźnej dominacji jednego osobnika nad pozostałymi. W lecie 1994 roku dominantem (czyli panem i władcą) był Żwirek - młody samiec, którego cechą charakterystyczną był ogon dużo krótszy niż u pozostałych popielic. Pora aktywności moich podopiecznych rozpoczynała się około godziny 21.00, kiedy to pojedyncze łepki z różowymi noskami bardzo ostrożnie pokazywały się w otworach budek, w których popielice przesypiały dzień. Następnie poszczególne osobniki szybko wyskakiwały ze swoich kryjówek i zastygały przez krótką chwilę w bezruchu na siatce klatki, strzygąc uszami i nadsłuchując. Żwirek, jak na szefa woliery przystało, wiódł prym przede wszystkim przy misce z jedzeniem, toteż zaraz po wyjściu z budki, a wychodził najczęściej jako pierwszy (wódz zawsze na czele), gnał co sił w nogach do wyłożonego pokarmu. Kiedy inne popielice chciały uszczknąć coś dla siebie, w Żwirku budził się demon! Straszył intruzów wydając dźwięki podobne do terkotania, skakał na nich i gryzł, nie pozwalając im zbliżyć się do wyłożonego pokarmu. Był tak zaciekły w swoim działaniu, że pozostałym osobnikom nie pozostawało nic innego, jak szukać pokarmu na ziemi, pod liśćmi lub wręcz kopiąc w ściółce. Z biegiem czasu waga Żwirka wyraźnie się zwiększyła. Doprowadziło to do tego, że nie mógł jak dotychczas wygodnie przysiadać sobie na brzegu miseczki, gdyż tylna część jego niegdyś zgrabnego ciałka teraz wyraźnie powiększyła swoją objętość i przeważała go do tyłu. Przypuszczałam, że nic go nie powstrzyma przed nadmiernym objadaniem się kosztem współtowarzyszy.

Ćmy to ulubiony przysmak Kazika

Ćmy to ulubiony przysmak Kazika
Fot. Andrzej Kepel

Niepohamowany apetyt popielic znany był już starożytnym Rzymianom, którzy tuczyli je w specjalnie do tego celu zrobionych naczyniach z gliny, zwanych gliridiami (od łacińskiej nazwy rodziny popielicowatych - Gliridae). Podobno utuczone w ten sposób zwierzątka stanowiły przysmak na rzymskich ucztach. Ja osobiście zjeść Żwirka nie chciałam, ale patrzeć na niego w tym stanie też nie było miło. W rezultacie, zamiast jednej pełnej miski, w wolierze znalazły się dwie - średnio pełne i oddalone od siebie o około dwa metry. Wyszłam z założenia, że przecież nie może on pilnować dwóch miejsc jednocześnie! Jak się później okazało, rzeczywiście nie mógł, ale... „sprytny” Żwirek przyjął metodę, którą nazwałam ”taktyką powracającego bumeranga”. Polegało to mniej więcej na tym, że szalenie głodny biegał od jednej miski do drugiej i nadal przeganiał intruzów, nie mając czasu samemu się posilić. Zastanawiałam się, co wywołuje u niego taką agresję? Może widok innej popielicy przy misce, a może dźwięki jakie wywołuje intruz podczas jedzenia? Postanowiłam zrobić mały eksperyment. Widząc przy której misce jest mój bohater, podeszłam do drugiej i usiadłam obok. Nic, żadnej reakcji. Powolutku zaczęłam mieszać ręką w wysypanym ziarnie i nagle... popielata kulka śmignęła mi koło nosa! Szczerze mówiąc przestraszyłam się tak gwałtownej reakcji, ponieważ nigdy nie wiadomo co takiej żarłocznej bestii może przyjść do łepka. Spróbowałam jeszcze raz. Żwirek podbiegł i w odległości zaledwie kilkunastu centymentrów od mojej głowy zaczął groźnie terkotać. Przeszywał mnie spojrzeniem swoich idealnie czarnych oczu, nerwowo poruszał wąsikami, prężył ogonek na przemian w prawo i w lewo - wyglądał naprawdę groźnie. Czekał. Musiałam zrobić pierwszy krok i rozładować niezręczną sytuację - przecież to ja wkroczyłam na jego teren. Powolutku przesunęłam się do wyjścia. Wtedy agresor niespodziewanie odskoczył w stronę tylnego rogu pomieszczenia. Przypuszczam, że przestraszył się szelestu wywołanego przez stąpanie po suchych liściach, którymi wysypane było dno klatki. Korzystając z okazji szybciutko opuściłam niebezpieczną dla mnie strefę. Po tym wydarzeniu nie miałam już wątpliwości co do rozmiarów apetytu mojego bohatera, który nie zważając na gabaryty, czy też przynależność gatunkową przeciwnika, zdolny był do takiego ataku. W tym miejscu muszę nadmienić, że wydarzenie to miało miejsce podczas drugiego roku obserwacji i do tej pory nigdy nie ingerowałam w to, co działo się na terenie klatek pomiędzy popielicami. Na pewno można jednak stwierdzić, że były one w pewnym sensie przyzwyczajone do widoku dwunożnej postaci, spokojnie przycupniętej za siatką.

Może pod liścmi będzie coś do zjedzenia?

Może pod liścmi będzie coś do zjedzenia?
Fot. Andrzej Kepel

W warunkach naturalnych istnieje szereg udokumentowanych doniesień na temat skłonności popielic do penetrowania strychów lub piwnic, w celu skorzystania z naszych zapasów, takich jak owoce czy ziarno. Jednak nie tylko łakomstwo popycha je do działania. Uczestnicząc w badaniach popielic na terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego usłyszałam od tamtejszego leśniczego, że gdy pewnego razu zaintrygowany odgłosami dochodzącymi z jego łazienki wszedł do środka, znalazł popielicę topiącą się w jego toalecie. Myślę, iż jedzenia chyba tam nie szukała. Prawdopodobnie świadczy to jedynie o wrodzonej potrzebie zaspokajania ciekawości i pchania się tam, gdzie ich nie proszą.

Wszystkie popielice, których zachowanie mogłam badać, były dla mnie wyjątkowe. Każda była bohaterem wielu obserwowanych przeze mnie wydarzeń. Podglądając je, miałam okazję dowiedzieć się wielu interesujących, czasem zupełnie nieznanych rzeczy o ich upodobaniach i zwyczajach. Dlatego też, mimo iż w ZOO spędziłam wiele nieprzespanych nocy, gdy wracam do nich pamięcią, nasuwa mi się szereg wspaniałych wspomnień i pamiętam jedynie mile spędzone chwile.

Justyna Białecka-Jagodzińska

Więcej informacji o biologii i zwyczajach popielic można znaleźć w artykule Mirosława Jurczyszyna O popielicy słów kilka... - Biuletyn 1-2/1994.

Wybór numeru


Uwaga. To jest artykuł archiwalny. Przedstawione w nim informacje odpowiadają sytuacji, stanowi wiedzy i przepisom obowiązującym w chwili oddawania go do druku. Obecnie mogą one być nieaktualne.