W słoneczny, majowy poranek wyruszamy w znajomym mi z ubiegłego roku kierunku. Razem z Magdą (redaktorką naczelną Biuletynu oraz kierownikiem naszego programu „Szkolne Ostoje Przyrody” w jednej osobie) mam bowiem znów odwiedzić przyjazną „Salamandrze” Holandię. (W sierpniu 1996 uczestniczyliśmy w VII Konferencji Chiropterologicznej w Veldhoven, a na przełomie września i października brałam udział w szkoleniu organizowanym przez Milieukontakt w Amersfort). Tym razem jedziemy spotkać się z kilkoma organizacjami ekologicznymi w Północnej Brabancji (Holandia) oraz Brandenburgii (Niemcy). Razem z nami, pełni zapału, chociaż nieco zaniepokojeni nadciągającym upałem, w samochodzie „moszczą” się znajomi z Fundacji Biblioteka Ekologiczna oraz Polskiego Klubu Ekologicznego. Całą tę sześcioosobową, poznańsko-ekologiczno-organizacyjną reprezentację wiezie kierowca Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu (instytucja ta, w ramach programu ENVED, finansuje nasz wyjazd).
Główny budynek organizacji „De Kleine Aarde” - tutaj nocowaliśmy
Fot. Ewa Olejnik
Jest niedziela, więc trasę Poznań - Boxtel pokonujemy z rekordową prędkością i zajeżdżamy w samą porę na przepyszną, wegetariańską kolację. Pierwszym celem naszego pobytu jest ośrodek o „egzotycznej” nazwie - „De Kleine Aarde” (po polsku „Mała Ziemia”).
Poniedziałek to holenderskie święto - Whitsun, swój pobyt rozpoczynamy więc wizytą w Amsterdamie. Jestem tu już po raz trzeci, ale ciągle nie mogę się napatrzyć na urocze, czasami aż do granic równowagi wykrzywione domki nad kanałami. Tęsknie wzdychając zaglądam przez witryny do nastrojowych galerii, sklepików i kafejek. Nie udaje nam się oczywiście uniknąć „zawodowego zboczenia” i powstrzymać przed odwiedzeniem zoo w Amsterdamie. Wieczorem - obowiązkowa wizyta w dzielnicy czerwonych latarni. Po podejrzeniu paru tamtejszych scenek rodzajowych, syci wrażeń, zmęczeni majowym upałem oraz całodziennym „tuptaniem” udajemy się na spoczynek do Boxtel.
Nazajutrz, w trakcie zapoznawania nas z działalnością goszczącej nas organizacji wyjaśnia się znaczenie nazwy „Mała Ziemia”. Głównym celem prowadzonego przez nią ośrodka jest bowiem promowanie zasady zrównoważonego rozwoju oraz przyjaznego środowisku stylu życia. Co to oznacza w praktyce? Członkowie organizacji starają się być samowystarczalni i wykorzystywać maksymalnie to, co mają „na swoim podwórku”. Mieszkańcy ośrodka jedzą więc np. warzywa i owoce pochodzące z własnej uprawy, a wyprodukowane odpadki organiczne lądują w kompostowniku. Posiadają też „ekologiczną” toaletę, której „produkty” wykorzystywane są po stosownym czasie do nawożenia ogrodu. Segregacji podlegają oczywiście również wszelkie śmieci. Przyjazne dla środowiska jest także pozyskiwanie i wykorzystanie energii. Na dachu głównego domu umieszczone zostały baterie słoneczne, które przy sprzyjającej pogodzie zaopatrują w elektryczność i ciepło cały budynek. Organizacja powstała 25 lat temu i nastawiona jest głównie na edukację. Oprócz rolnictwa ekologicznego i recyklingu promuje także ograniczenie transportu samochodowego (w upstrzonej ścieżkami rowerowymi Holandii jest to nawet realne). Wydaje sporo książek i czasopism, sprzedaje „ekologiczną żywność”, organizuje kursy przygotowywania jedzenia wegetariańskiego, zapoznaje ze swymi działaniami wycieczki. Zdobyte w ten sposób pieniądze tworzą aż 70% budżetu ośrodka!
Bliskie spotkanie z lamą podczas safari w Beekse Bergen
Fot. Ewa Olejnik
Nieopodal Boxtel znajduje się niezwykle interesujące miejsce dla wszystkich, których ciekawi przyroda. Okazuje się, iż w Holandii można wybrać się na... safari! Ponieważ wszyscy jednomyślnie pałamy chęcią zbliżenia się do „wildlife-u”, udaje nam się wykroić trochę wolnego czasu i dosłownie na ostatnią chwilę wpadamy, a raczej wjeżdżamy do tego niezwykłego zoo, którego pełna nazwa brzmi: Safari Beekse Bergen. Zafascynowani, dosłownie ocieramy się samochodem o walczące zajadle kangury i oddające się miłosnym igraszkom lwy. Co pewien czas ktoś z nas nie może się powstrzymać i gramoląc się przez znoszącego to z iście stoickim spokojem kierowcę, wystawia swój obiektyw przez uchylone nieregulaminowo okno, aby uwiecznić na kliszy jakiegoś stwora.
Następnego dnia wcześnie rano jedziemy do oddalonego o 20 km Tilburga, aby porozmawiać z przedstawicielką dużej organizacji - Brabantse Milieu Federatie (BMF) zajmującej się przede wszystkim edukacją. W tym samym budynku co ich siedziba mieści się ponadto muzeum przyrodnicze oraz centrum edukacji ekologicznej. Muzeum różni się nieco od tych, które przyzwyczailiśmy się oglądać w naszym kraju - nastawione na aktywne poznawanie procesów rządzących światem przyrody stara się oddziaływać na wyobraźnię zwiedzających. Jest więc w nim pełno plastycznych schematów, gier czy pokazów filmów dotyczących przyrody i działań związanych z ochroną środowiska. Wszyscy zatrzymujemy się przed schematem oczyszczalni ścieków. Naszą uwagę przykuwa przede wszystkim jego pierwszy element - prześmieszny, pokaźnych rozmiarów kolorowy człowieczek siedzący wygodnie na tronie w malowniczym wychodku. Pospiesznie zapoznajemy się z resztą ekspozycji oraz z biblioteką i księgarnią w centrum edukacji i wskakujemy do samochodu, który zawozi nas do Arnhem. Tutaj zwiedzamy następny ośrodek nastawiony na edukację związaną z przyrodą i ochroną środowiska, jak również dziedzictwem kulturowym najbliższej okolicy. Ciekawostkę obiektu stanowi stary wodny młyn, stąd też bierze się jego nazwa - „De Watermolen”.
Jedna z tablic dydaktycznych w dolinie Odry
Fot. Ewa Olejnik
I znów okazuje się, iż jesteśmy o przysłowiowy „rzut beretem” od kolejnej zoologicznej atrakcji - Burgers' Zoo, mającego w swoim posiadaniu... las tropikalny i pustynię. Mimo zmęczenia i głodu postanawiamy nie przepuścić takiej egzotycznej okazji i po chwili spacerujemy wśród egzotycznych roślin oddychając powietrzem o niemal 100% wilgotności. Pod nogami, nie zwracając wcale uwagi na nasze oczarowane miny, plączą się nam bajecznie kolorowe ptaki, a nad głowami przelatują ogromne owocożerne nietoperze - rudawki. Podglądamy śpiące aligatory i pływające w stawie zabawne syreny. Wszystko to przy akompaniamencie szumu „prawdziwego” wodospadu oraz dźwięków wydawanych przez niezidentyfikowanych mieszkańców dżungli. Spoceni (nie wiadomo - bardziej z powodu klimatu czy z emocji) przenosimy się w świat pustynny. Tutaj również nie brak interesujących zwierząt i roślin. Ale czas nagli - musimy wracać.
Następny dzień to mordercza próba pokonania trasy Boxtel - Poczdam w ciągu 8 godzin. Niestety - ciągnący się przez wiele kilometrów korek udaremnia nam próbę stawienia się na czas w Ministerstwie Ochrony Środowiska Brandenburgii. Udaje się nam jednak porozmawiać z przedstawicielami tej instytucji na temat ich współpracy z organizacjami pozarządowymi. Szkoda, że na naszą wyprawę nie wybrali się też przedstawiciele polskich władz. Może przekonaliby się, że współpraca ze społecznym ruchem ekologicznym może przynosić korzyści dla wszystkich stron. Zaopatrzeni w liczne materiały i adresy udajemy się do Briesen koło Frankfurtu. Tutaj gości nas organizacja o zachęcającej dla „Salamandry” nazwie - „Die Naturfreunde”, czyli „Przyjaciele Przyrody”. Okazuje się jednak, że jest to odpowiednik naszego PTTK - z „Salamandrą” więc łączy tę organizację jedynie uprawianie turystyki połączonej z edukacją na temat przyrody (tzw. turystyki ekologicznej). Zostajemy przyjęci ze swojską gościnnością. Po krótkiej rozmowie udajemy się na zasłużony odpoczynek, a nazajutrz odwiedzamy dwa miejsca - „Oderberge Lebus” i Wulkow. „Oderberge Lebus” to ośrodek szkoleniowy położony malowniczo w dolinie Odry. Nareszcie jakiś spacer na świeżym powietrzu! Przechadzamy się po wyposażonej w ładnie wykonane tablice dydaktyczne ścieżce przyrodniczej i wymieniamy doświadczenia w tego typu działaniach (patrz Rezerwat „Meteoryt Morasko”). Ośrodek prowadzi odpłatnie kursy z zakresu ochrony przyrody i środowiska, przede wszystkim dla nauczycieli. Robię zdjęcia tablic, prezentujących roczny cykl życiowy naszych starych znajomych - nietoperzy, typy gniazd ptaków i innych plansz. Warto podglądać dobre wzory. Po obejrzeniu filmu dokumentującego historię powstania i działalność „Oderberge Lebus”, żegnamy gościnnych gospodarzy i udajemy się do Wulkow.
Przypominająca latający spodek „ekologiczna” budowla w Wulkow
Fot. Ewa Olejnik
Kiedy tam przyjeżdżamy mamy przez chwilę wrażenie, iż jesteśmy oto świadkami lądowania UFO. Taki bowiem właśnie ufologiczno-spodkowaty wygląd ma siedziba organizacji - dom o nazwie „Domespace”. Jego kopulasty kształt zapewnia maksymalne wykorzystanie energii. Budynek zbudowany został wyłącznie z drewna. Ogrzewa go energia geotermalna (pochodząca z ciepła wnętrza ziemi) oraz znajdująca się pomiędzy dwoma ścianami izolacyjna warstwa korka.
Stowarzyszenie założone zostało przez ok. 150 mieszkańców Wulkow i okolic. Jego członkowie, starając się wprowadzać w życie różne działania przyjazne dla środowiska, stworzyli niezwykłą, ekologiczną wioskę. Na położonym w centrum miejscowości spichlerzu zainstalowano baterie słoneczne a 24 budynki ogrzewane są ze spalania odpadów drzewnych. Na terenie wioski działa ponadto przedszkole, w którym maluchy uczy się proekologicznej postawy wobec środowiska, wychodząc z założenia, iż poprzez dzieci najlepiej oddziałuje się na dorosłych rodziców. Następnego dnia w spichlerzu ma się odbyć jarmark, podczas którego mieszkańcy będą prezentować i sprzedawać swoje wyroby - produkty spożywcze, naczynia, serwety, maskotki, a nawet ekologiczną... lodówkę. Żałujemy, że wtedy już nas tu nie będzie. Pełni uznania dla przedsiębiorczych Wulkowiczów (Wulkowiczan?) udajemy się z powrotem do Briesen, na spotkanie z przedstawicielami paru organizacji niemieckich. Zapoznajemy się m.in. ze specyfiką Biura działającego przy Ministerstwie w Poczdamie, składającego się z przedstawicieli 6 najważniejszych organizacji w Brandenburgii. To dla nas novum. Dowiadujemy się, iż Ministerstwo ma obowiązek konsultowania z Biurem wszelkich działań mogących mieć niekorzystny wpływ na środowisko (i znów żałujemy, że nie ma z nami przedstawicieli polskich władz różnych szczebli). Wszyscy wychodzą ze spotkania z przeświadczeniem, iż wiele dowiedzieli się o swoich sąsiadach.
Nazajutrz odwiedzamy jeszcze tylko lasy komunalne Frankfurtu (również wyposażone w tablice dydaktyczne, jak również obrazowy przekrój glebowy) i... kierunek Poznań.
Wracamy zmęczeni, ale zadowoleni i pełni pomysłów. Cieszymy się też, że mieliśmy sposobność przedstawić nasze organizacje tak licznym potencjalnym partnerom. Może kiedyś zrobimy coś razem? Wyjazd miał poza tym dodatkowy walor - umożliwił nam wszystkim lepsze wzajemne poznanie.
Ewa Olejnik