Dobiega końca kolejna wielka powódź, która byłaby zapewne nazwana powodzią stulecia, gdyby nie to, że 13 lat temu jedna powódź stulecia, a nawet tysiąclecia już była. Ponownie nie udało się uniknąć ogromnych strat, ofiar w ludziach i zalania wielkiej liczby domów. Władze odpowiedzialne za gospodarkę wodną starają się więc szybko wskazać winnych kataklizmu i wszystkich nieszczęść z nim związanych. Tym razem najczęściej wybór pada na ekologów oraz bobry.
Prezydent Warszawy oskarża organizacje ekologiczne, że zablokowały budowę wałów i to przez nie część Warszawy została zalana. Wtóruje jej wielu innych urzędników. Zapomnieli tylko o tym, że ci straszni ekolodzy nie blokowali trwającej budowy wałów ani nie przykuwali się do drzew. Oni po prostu zaprotestowali przeciwko nieprawidłowościom przy ich projektowaniu i chcieli, aby wały powstały w sposób zgodny z prawem i jak najmniej szkodzący przyrodzie. A Wojewódzki Sąd Administracyjny przyznał im rację. Czy i on był w zmowie z ekologami? Jeśli ktoś zamierza wybudować dom sprzecznie z wiedzą architektoniczną i normami, w sposób, który w przyszłości może przyczynić się do katastrofy, a ktoś to zgłosił właściwym władzom, kogo należałoby winić za to, że dom nie powstał? Tego, kto go źle zaprojektował, czy tego, kto to zauważył? Jeśli w ponoć praworządnym państwie urzędnicy oburzają się, że nie pozwolono im złamać prawa, a nikogo to nie dziwi - jest to niepokojące.
Natomiast szef MSWiA na konferencji prasowej wskazał głównego winnego przerywania przez wodę wałów: „to bóbr proszę państwa”. Pozornie ma rację - bobry rzeczywiście kopią nory w wałach, które traktują po prostu jako wysokie brzegi rzeki, będące ich naturalnym schronieniem. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć tym zwierzętom, że akurat w tych brzegach nie wolno. Jednak Minister zapomniał o tym, że bobry niszczą jedynie wały źle wybudowane - bezmyślnie usypane blisko koryta rzeki. Natomiast zwierzęta te nie mają zwyczaju odchodzić daleko od wody, w poszukiwaniu dogodnych miejsc na nory, a więc gdyby wały budowano w rozsądnej odległości od rzek, pozostawiając jednocześnie między nimi teren, na którym wody mogłyby się rozlać, problemu by nie było. Pan Minister nie wspomniał o jeszcze jednej rzeczy - paradoksalnie bobry przyczyniają się do zmniejszenia skutków powodzi na dużych rzekach. Powszechnie wiadomo, że te zwierzaki budują tamy, zalewając w ten sposób małe obszary i lokalnie mogą być utrapieniem rolników. Jednak znaczna część wody jest wtedy zatrzymywana w dorzeczach i spływa dużo wolniej do większych rzek, osłabiając przez to fale powodziowe. A ponieważ w Polsce żyją dziesiątki tysięcy rodzin bobrowych, mówimy tu o dodatkowych milionach m3 wody, które, gdyby bobrów u nas nie było, spłynęłyby niezwłocznie po deszczach do koryt Wisły, Odry czy Warty i zalały kolejne tereny.
My, ekolodzy, możemy się przed zarzutami i oskarżeniami o utrudnianie walki z powodzią bronić. Ale nieświadome sytuacji bobry nie mają możliwości obrony przed agresywnymi wypowiedziami polityków, które niestety pociągają za sobą jeszcze bardziej agresywne decyzje i czyny. Dlatego apelujemy do polityków i urzędników o odrobinę rozsądku i umiaru w wypowiedziach i o niezrzucanie winy za błędy ludzkie na zwierzęta. Osoby publiczne powinny wiedzieć, że jedna nieprzemyślana wypowiedź może powodować dalekosiężne, negatywne skutki.
Apelujemy także do regionalnych dyrekcji ochrony środowiska i innych organów odpowiedzialnych za ochronę przyrody, o niewydawanie pochopnych decyzji dotyczących np. odstrzałów bobrów czy uzgadniania nieprzemyślanych „regulacji” rzek. A wszystkich prosimy o szersze spojrzenie na tę sprawę i krytyczną analizę różnych oskarżeń, jakich podczas tej powodzi nie brakowało i zapewne nie zabraknie także po niej.
Radosław Jaros
Straty materialne spowodowane przez tegoroczną powódź szacowane są na wiele miliardów złotych. Po ustąpieniu fali powodziowej będzie je można dość dokładnie określić. Nie da się jednak tak precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, jakie koszty fali powodziowej poniesie przyroda, zwłaszcza w skali długoterminowej. Oczywiście przyroda „od zawsze” zmagała się z różnymi naturalnymi klęskami żywiołowymi i dawała sobie z nimi radę. Jednak w dzisiejszym świecie, w środowisku mocno przekształconym przez człowieka, wysokie straty powodowane przez katastrofalne powodzie mogą spowodować trwalsze skutki dla populacji niektórych gatunków zwierząt, np. ptaków. To właśnie ptaki poniosły największe straty podczas nadzwyczajnych wezbrań na największych polskich rzekach, zwłaszcza że powódź miała miejsce w trakcie sezonu lęgowego.
Wisła i Bug - należące do ostatnich częściowo dzikich rzek Europy - są ostojami dla wielu gatunków ptaków związanych z naturalnymi korytami rzecznymi, piaszczystymi łachami, wyspami i lasami łęgowymi. Dla niektórych rzadkich i zmniejszających liczebność gatunków, np. sieweczek obrożnych, brodźców piskliwych, mew pospolitych, śmieszek, rybitw białoczelnych i rzecznych, doliny tych rzek są najważniejszymi lęgowiskami w Polsce. Ponieważ wszystkie te gatunki gniazdują w samym korycie rzeki (głównie na łachach i wyspach) przejście wysokiej fali wezbraniowej powoduje całkowite straty lęgów. Tysiące gniazd tych ptaków z jajami lub pisklętami zostało zatopionych. Także kolonie mew w Dolinie Dolnej Odry i wzdłuż praktycznie całej Warty spotkał podobny los. Fale powodziowe na największych polskich rzekach były tak wysokie, że woda zalała praktycznie całe doliny tych rzek. A więc ucierpiały nie tylko gatunki związane z samym korytem, ale także gniazdujące na terasie zalewowej. Woda z pewnością pochłonęła dziesiątki tysięcy gniazd umiejscowionych na ziemi, np. skowronków, świergotków łąkowych, potrzosów, a także ptaków siewkowych - czajek, kszyków, krwawodziobów i rycyków. Można rzec, że w zasadzie całkowitemu zniszczeniu uległy prawie wszystkie gniazda ptaków zlokalizowane na dziesiątkach tysięcy hektarów dolin rzecznych. Ginęły też ssaki, gady...
Nie tylko ulewne deszcze, ale także człowiek przyczynił się do takiej skali powodzi, poprzez niewłaściwą gospodarkę wodną. Wylesianie, budowanie gęstej sieci rowów melioracyjnych odprowadzających szybko wodę do rzek, likwidacja wielu bagien, torfowisk czy oczek śródpolnych, mogących skutecznie retencjonować wodę i spowalniając jej spływ, zamykanie rzek w wąsko rozstawionych wałach oraz prostowanie ich koryt, to najważniejsze z długiej listy „grzechów”, przyczyniających się do szybkiego powstawania wyjątkowo wysokich wezbrań w rzekach.
Czy tym razem po szkodzie Polacy zmądrzeją? Słuchając w mediach wypowiedzi decydentów można mieć wątpliwości. Wielu z nich zapowiada ponowne wydanie olbrzymich kwot z pieniędzy podatników na działania, które nie tylko nie poprawią znacząco bezpieczeństwa, lecz będą szkodliwe dla przyrody i znów będą jedynie przenosiły problem w dół dorzeczy - podwyższanie wałów, regulację koryt, odtwarzanie zabudowy na terenach zalewowych. Obym się mylił.
Przemysław Wylegała
Słuchając mediów można odnieść wrażenie, że ochrona przeciwpowodziowa zależy od tego, jak wysokie i jak mocne są wały. Od lat na wszystkich szczeblach działania przeciwpowodziowe sprowadzają się przede wszystkim do regulacji cieków wodnych w celu jak najsprawniejszego odprowadzenia wody w kierunku morza (czyli do gmin położonych niżej) lub do budowy koszmarnie kosztowych wielkich zbiorników „wielofunkcyjnych”. Jest to podejście bardzo opłacalne dla hydrotechników, ale przestarzałe i nieskuteczne.
Duże powierzchnie zalewowych łąk w dolinach rzek potrafia zmagazynować więcej wody w czasie wezbrań, niz zbiorniki zaporowe budowane przez czlowieka
Fot. Przemysław Wylegała
Kraje Ameryki Północnej i Europy Zachodniej już się wyleczyły z takiego podejścia, przekonawszy się boleśnie, że jest nieskuteczne. Im bardziej „uregulowane” rzeki, tym większe, częstsze i bardziej niszczące powodzie. Woda coraz sprawniej odprowadzana z górnych odcinków dorzeczy, coraz szybciej i wyżej piętrzy się poniżej. Przyczyniają się do tego też zmiany klimatyczne, zwiększające gwałtowność zjawisk atmosferycznych. Cieki i zbiorniki wodne całego dorzecza trzeba traktować zgodnie z zasadami fizyki jako system naczyń połączonych, więc działania przeciwpowodziowe muszą obejmować całe zlewnie.
Gdzie tylko jest to możliwe, należy zwiększać retencję (możliwość zatrzymywania wody i stopniowego jej uwalniania). Przyczynia się do tego ochrona mokradeł, lasów i innych obszarów cennych przyrodniczo, a także działalność bobrów. Wały przeciwpowodziowe - tam gdzie są konieczne - należy maksymalnie odsuwać od koryt rzek. Nie tylko nie będą wówczas niszczone przez bobry, ale zmieści się między nimi znacznie więcej wody, która będzie mniej spiętrzona i wolniej płynąca. Za wałami należy pozostawiać niezabudowane poldery, które w sytuacjach krytycznych będzie można zalewać, zmniejszając falę powodziową. Te i inne działania powinny być kompleksowo zaplanowane w skali kraju, a przynajmniej dorzeczy. Takie plany powinny zgodnie z prawem unijnym już dawno powstać. Ich realizacja mogłaby pogodzić potrzeby ochrony ludzi z ochroną przyrody, gdyż to zachowanie obszarów przyrodniczych oraz naturalnego charakteru rzek najskuteczniej przyczynia się do zatrzymywania wody.
Najwyższy czas skończyć z egoistycznym podejściem „skanalizujmy rzeki i zbudujmy mocne i wysokie wały, by woda szybko przepłynęła przez naszą gminę, a co będzie niżej - nas to nie interesuje”. Stwórzmy kompleksowy system, zgodny z przepisami UE i współczesną wiedzą, uwzględniający zarówno dobro ludzi, jak i prawa przyrody.
Andrzej Kepel