Do rejonu zwanego Black Hills w stanie Południowa Dakota przyjechałam zaledwie na kilka chwil – po mojego męża Stana, który właśnie kończył eksplorować jedną z tutejszych jaskiń. Tego dnia było cudnie! Słonecznie, mały mrozik, śnieg zaledwie po kostki, cisza nieziemska i zupełny brak ludzi (środek tygodnia i zasypane śniegiem drogi). Wybrałam się więc na całodniową samotną wycieczkę po pobliskim Parku Narodowym Wind Cave (Jaskinia Wiatrów). I tu miałam przygodę z grupy tych, o których pamięta się i opowiada całe życie.
Park jest ostoją dla wielu gatunków zwierząt żyjących na prerii, m.in. bizonów (Bison bison), widłorogów amerykańskich (Antilocapra americana americana), mulaków (Odocoileus hemionus), jeleni wirginijskich (O. virginianus) i piesków preriowych czarnoogonowych (Cynomys ludovicianus).
Ogromne brunatne sylwetki bizonów doskonale odznaczają się na tle zimowego krajobrazu |
Ta niecodzienna ścieżka przyrodnicza obfituje w atrakcje |
Moja wędrówka po prerii obfitowała tego dnia w interesujące spotkania. Udało mi się podglądać przez dłuższą chwilę dużą grupę mulaków, spłoszyłam stadko jeleni wirginijskich, wypatrzyłam pieski preriowe i znanego mi z Polski jastrzębia (Accipiter gentilis). A co dla mnie najważniejsze, wielokrotnie napotkałam bizony, które chodzą sobie tam wolne, jakby czas się zatrzymał. Oczywiście te zwierzęta obserwowałam z dużej odległości, wytyczonej przez respekt, jaki mam dla ich wielkości i prędkości. Bombowe chwile! Cudnych pięć godzin utrwalonych na wielu zdjęciach. I wreszcie powrót do samochodu... A tam około 20 bizonów liże sól z maski naszego Subaru Forester! Nawet matka z cielęciem!
Park Narodowy „Jaskinia Wiatrów” znajduje się pomiędzy miejscowościami Hot Springs i Custer na północnym zachodzie Południowej Dakoty. Został utworzony w 1903 r. w celu ochrony jaskini Wind Cave i otaczającej prerii. To był w tym czasie siódmy park narodowy utworzony na terenie Stanów Zjednoczonych. Do wnętrza jaskini prowadził tylko jeden i to bardzo wąski otwór. W jego sąsiedztwie do dziś Siuxowie wieszają swoje modlitewne flagi. Wierzą, że to w tej jaskini Matka Natura stworzyła bizony i z jej otworu wyszły one na Ziemię. W 1881 r. dwaj bracia Jesse i Tom Bingham odkryli ją dla współczesności. Pierwszym ważnym badaczem jaskini był Alvin McDonald, który już w 1890 r. eksplorował ją i rysował mapy jej wnętrza. Do dzisiaj skartowano przeszło 182 km korytarzy. Wind Cave jest czwartą pod względem długości jaskinią świata i trzecią w USA. Aby udostępnić ją dla turystów, zbudowano specjalny tunel wejściowy.
Najpierw strzeliłam kilka fotek i nakręciłam mini film. Potem troszkę pokrzyczałam machając ramionami jak wiatrak. Doczekałam się tylko znaczącego spojrzenia pt. „spadaj mała” od największego byka. Przywódca stada? Adrenalina mi zakipiała i zwiałam za pobliskie drzewo (dzięki Ci, Boże, za to drzewo!), szybciutko analizując swoje możliwości wdrapania się na nie. O tak, drzewo to było do tego stworzone! Dwukrotnie ponowiłam krzyko-machania, nawet z użyciem alarmu samochodowego (wywołanego na odległość za pomocą pilota w kluczykach). W wyniku wszystkich tych zabiegów matka z cielakiem poszły sobie dla świętego spokoju w śnieżną dal, ale przywódca nie spuszczał ze mnie od tego momentu oka.
Wędrówka po Parku Narodowym Wind Cave jest niesamowitą przygodą. Częścią jej są spotkania z królem prerii, czyli bizonem. W 1880 r. wiele rodzimych zwierząt tego rejonu Ameryki Północnej było wytrzebionych, m.in. bizony i jelenie, przede wszystkim z powodu niekontrolowanego myślistwa. Dlatego odtworzenie prerii i ochrona jej mieszkańców stały się najważniejszymi celami Parku. Już w 1913 r. sprowadzono 14 bizonów z parku zoologicznego Bronx i systematycznie powiększano pogłowie zwierząt zakupując je od prywatnych hodowców. Dzisiaj na ponad 11 tysiącach hektarów Parku żyje ok. 350 osobników tego gatunku. Aby nie dopuścić do zbytniego wzrostu populacji, co roku odbywa się „polowanie” na bizony. Za pomocą helikoptera oddziela się od stad i chwyta przeważnie roczne osobniki. Trafiają one do innych parków narodowych lub są przekazywane Indianom. Czasami, jeśli jest ich wiele, są sprzedawane – np. do specjalnych farm hodujących bizony. Teoretycznie bizonowi nie grozi wyginiecie. Niestety, podobnie jak w Polsce u żubrów, i tu obserwuje się problemy zdrowotne zwierząt wynikające ze zbyt małej różnorodności genetycznej.
Odczekałam kolejne pół godziny, dzięki czemu miałam możliwość zaobserwowania, co jeszcze jest atrakcyjne dla bizonów w samochodach. Boczne lusterka są fantastyczne do czochrania się! Zgroza! Wycofałam się po cichuteńku i zataczając wielgachne koło dotarłam do drogi, która ponoć jest ruchliwa. Nie tym razem. Jednak po kolejnej pół godzinie zatarasowałam własnym ciałem drogę łazikowi z dużą ilością naciętego drzewa na przyczepie i czterema facetami (ojciec i trzech synów). Opowiedziałam, ku ich uciesze, moją historię i poprosiłam o pomoc polegającą na przetransportowaniu mnie do mojego pojazdu. Wdrapałam się na przyczepę pełną pachnącego żywicą drewna (przypomniały mi się stare, dobre czasy, gdy jeździłam u dziadków na furmance pełnej pachnącego łąką siana) i skręciliśmy w drogę prowadzającą do mojego samochodu. Łazik pełen mężczyzn i przyczepka ze stertą drewna zwieńczoną moją osobą nie wywołały paniki wśród bizonów, na którą po cichu liczyłam. Panowie trąbili jak wariaci i warczeli motorem jak diabli. Wreszcie podjechali bardzo blisko do drzwi mojego samochodu, nadal hałasując. Zdrapałam się z mojej kupy drewna pomiędzy oba pojazdy i szybko wlazłam do własnego auta. Moi wybawcy odjechali machając na pożegnanie, a ja zostałam z dziesięcioma bizonimi łbami patrzącymi z niedowierzaniem, że mogłam im coś takiego zrobić... Strasznie się głupio poczułam, że psuję frajdę zwierzakom pod ochroną. Pstryknęłam jeszcze jedno zdjęcie zza zamazanej szyby i odjechałam. Teraz mam fajne wspomnienia...
Tekst i zdjęcia: Małgorzata A. Allison-Kosior