Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Poza kadrem

Kadrowanie zdjęcia to przycięcie obrazu w taki sposób, aby znalazło się na nim tylko to, co według jego autora jest najważniejsze. Chodzi zatem o pozbycie się tego, co niepotrzebne, co źle się ogląda, co psuje kompozycję czy odwraca uwagę od głównego tematu. Tak więc, oglądając ostateczny efekt pracy, widzimy tylko to, co autor fotografii chciał nam pokazać. Czy powinniśmy się zastanawiać nad tym, co zostało usunięte? Czy poza kadrem nie znalazła się jakaś treść, o której też warto byłoby wiedzieć? A może wręcz trzeba?!

Taki widok niesie przyrodnikom wielką radość, ale powinien także wzbudzać niepokój o dalsze losy wilka (zdjęcie z czatowni)

Taki widok niesie przyrodnikom wielką radość, ale powinien także wzbudzać niepokój o dalsze losy wilka (zdjęcie z czatowni)
Fot. Ryszard Sąsiadek

Fotografia przyrodnicza jest jedną z dziedzin fotografii dokumentalnej. Żeby udokumentować prawdziwe piękno natury, a nie własną jej kreację, trzeba się trzymać prostej zasady – wykonanie zdjęcia nie może wpływać na to, co jest fotografowane. W wypadku krajobrazu, rośliny czy makrofotografii jest to łatwe, gdyż temat zdjęcia nie wchodzi w żadną interakcję z fotografującym. Inaczej rzecz się ma ze zwierzętami. One widzą, słyszą, czują... A skoro tak jest, to wykonanie zdjęcia, poza tym, że jest dużo bardziej wymagające, obarczone jest istotnym aspektem etycznym – czy nasze ambicje nie będą miały jakiegoś negatywnego wpływu na zwierzę, które chcemy utrwalić. Piszę zwierzę, ale równie dobrze mogę napisać o grupie osobników, gatunku, a nawet grupie gatunków. Czy to możliwe? Czy jedno zdjęcie może mieć aż taki wpływ? Z pewnością nie, ale zdarzają się sytuacje, w których chęć zrealizowania wymarzonego celu może pociągnąć za sobą całą lawinę zdarzeń czy zjawisk mogących mieć istotne znaczenie. I znów musimy dotknąć tego, czego nie da się zobaczyć na zdjęciu – subtelnej i skomplikowanej sieci zależności.

Od kilku lat obserwujemy systematyczne odbudowywanie się w Polsce populacji wilka (Canis lupus). To, co jeszcze do niedawna było niemal niemożliwe, czyli zobaczenie go w naturze, dziś staje się całkiem realne. Przyrodników niezwykle cieszy zarówno jego coraz liczniejsza populacja (obecnie szacowana na ponad 2000 osobników), jak i obserwowana wyraźna ekspansja tego gatunku na tereny, na które dotychczas się nie zapuszczał. Stworzyła się także wielka szansa dla fotografików, dla których gatunek ten był niemal świętym Graalem. Rzadki, trudny do obserwacji, unikający człowieka i w dodatku od zawsze wzbudzający dreszcz emocji. Zdjęcia z wilkiem były i zawsze będą atrakcyjne i chętnie oglądane, a ostatnio stają się wręcz hitem. Z punktu widzenia ochrony gatunku niezwykle pilna stała się popularyzacja wiedzy na jego temat. Lokalnym społecznościom, którym niespodziewanie przyszło żyć w sąsiedztwie wilka, należy się szybkie i solidne przeszkolenie, bo ilość nieprawdziwych informacji czy wręcz manipulacji znajdujących się w powszechnym obiegu jest wciąż porażająca. Wraz ze wzrostem popularności tych zwierząt pojawia się także coraz większa ilość kontrowersji. Stawiane są pytania, czy wilka nie jest już w Polsce za dużo, czy nie zacząć redukować jego populacji, czy nie zagraża ludziom, innym gatunkom itp. Kontrowersje poróżniły także światek fotograficzny, a właściwie dotyczą one jednej z metod fotografowania dużych ssaków drapieżnych. To, co powszechnie uznaje się za nieetyczne w myślistwie – polowanie przy nęcisku – w fotografii nie wydaje się niczym strasznym. Przecież nie wyrządzamy w ten sposób zwierzęciu krzywdy, bo go nie zabijamy. Wręcz przeciwnie – podziwiamy jego piękno. Jednak upowszechnienie się tej metody, zwłaszcza w południowo-wschodniej Polsce, gdzie wilka jest obecnie najwięcej, wywołało dość dynamiczne i niebezpieczne zjawisko. Zaczęło się od pojedynczych fotografów, którzy organizowali czatownie, przed którymi wykładali padlinę. To najprostsza metoda na zwabienie całej grupy gatunków, od tak pospolitych jak sroka, kruk, lis, dzik czy myszołów, aż do tych najbardziej oczekiwanych jak niedźwiedź, wilk czy nawet orzeł przedni. Przy padlinie zawsze się coś ciekawego dzieje. Nie kończyło się więc na wykonaniu jednorazowej serii zdjęć – zgodnie z zasadą, że najlepsza sesja to ta następna. Żeby przyzwyczaić zwierzęta, nęcisko musi być regularnie i przez długi czas zasilane w padlinę. Coraz bardziej dopracowane zdjęcia, którymi się chwalili ich autorzy w Internecie, zachęcały kolejnych fotoamatorów, wieści o skuteczności metody się niosły, a czatowni przybywało. Najlepsze „miejscówki” najpierw były użyczane znajomym, a w pewnym momencie wynajmowane komercyjnie. Wydajność metody okazała się tak skuteczna, że wiele fotoczatowni jest obecnie wykorzystywanych przez firmy organizujące imprezy dla osób indywidualnych, a nawet małych grup zainteresowanych zobaczeniem za pieniądze wilka czy niedźwiedzia na żywo. Coraz chętniej zaczęli nawet przyjeżdżać obcokrajowcy. I wydawać by się mogło, że przecież to stan optymalny, do którego często się dąży w programach ochrony gatunków zagrożonych – populacja wzrasta, zwierzęta już nie reagują takim stresem w związku z antropopresją, dają się podziwiać w naturalnym środowisku, a lokalne społeczności zaczynają być zainteresowane ich ochroną. I nikt przecież nie będzie lepszym adwokatem od tych, którzy przeżyli przygodę w plenerze z wilkiem czy niedźwiedziem i wrócili z wycieczki ze wspaniałymi zdjęciami, z entuzjazmem rozprzestrzeniając informacje o tak ekscytującej atrakcji turystycznej w serwisach społecznościowych... Wrócili cali, zdrowi i wilk ich nie zjadł! Edukacyjnie nic się nie równa z tak pozytywnym przekazem, na dodatek podpartym mocną statystyką – wilk ma się dobrze, coraz lepiej, więc czemu nie rozwijać tych działań na większą skalę i w innych częściach kraju.

Wykładanie mięsa przed czatowniami jest nie tylko nieetyczne, ale też stwarza zagrożenie epidemiologiczne i jest niezgodne z prawem europejskim

Wykładanie mięsa przed czatowniami jest nie tylko nieetyczne, ale też stwarza zagrożenie epidemiologiczne i jest niezgodne z prawem europejskim
Fot. Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze

To, co uznajemy za sukces w ochronie większości gatunków, w wypadku wilka i innych dużych drapieżników niestety zazwyczaj jest ich zgubą. One mogą swobodnie egzystować wyłącznie tam, gdzie istnieje wyraźna bariera pomiędzy ich rewirami a obszarami zamieszkałymi przez człowieka. Dla niego bowiem gatunki te są po prostu konkurencją. Tak jest od zawsze i we wszystkich szerokościach geograficznych. Kiedy drapieżnik przekracza granicę, psując samopoczucie człowieka, zaczyna się problem. W Polsce, w przypadku wilka, konflikt zaznacza się przede wszystkim w obszarze hodowli zwierząt i gospodarce łowieckiej, gdzie może on powodować straty. Głównym problemem jest jednak zwykły strach i niewiedza. Ludzie zaczynają się bać o swoje dzieci, przestają chodzić do lasu na grzyby, boją się wyjść z domu po zmierzchu itp. Dla nich wyeliminowanie tego problemu wydaje się oczywiste i proste – odstrzał. Dotychczas wilk był ostrożny i trzymał się z dala od człowieka. Prawdopodobnie tylko dzięki temu jego populacja przetrwała w kondycji pozwalającej na naturalną odbudowę. Korzystne do tego warunki w końcu się pojawiły – długotrwała ochrona gatunkowa, łagodniejsze zimy, wzrost populacji głównych ofiar, czyli jeleni, saren i dzików. Najwyraźniej naturalny strach wilka przed człowiekiem także nie jest już tak silny jak kiedyś. Wszystkie te czynniki spowodowały, że gatunek ten osiągnął stan, w którym zaczęły się ważyć jego losy. Zbytnie spoufalenie się wilka z człowiekiem może łatwo przechylić szalę na jego niekorzyść. Negatywna presja społeczeństwa może okazać się tak silna, że ani najdoskonalsza edukacja, ani nawet najbardziej racjonalne argumenty naukowe się nie przebiją. Już teraz zdarzają się sytuacje, które są wyraźnymi symptomami bardzo negatywnych nastrojów. Pogryziona dziewczynka w Bieszczadach, zagryzione daniele czy owce w hodowlach w różnych częściach Polski wywołują istne burze w mediach. Przeciętny odbiorca takich informacji nie śledzi ciągu dalszego artykułów. Nie jest istotne, że daniele zostały zagryzione przez psy, a dziewczynkę pogryzł wilk wychowywany przez człowieka. Przy powszechnej niechęci i strachu społeczeństwa często wystarczy sam tytuł artykułu, aby wywołać zbiorową histerię i odruch samoobrony. Obecnie falę strachu wywołuje sama informacja, że widziano wilka tam, gdzie dotychczas go nie widywano.

Ten stan kruchej równowagi sytuacji tego gatunku wymaga od nas – przyrodników, biologów, leśników, myśliwych, służb ochrony przyrody, samorządów czy dziennikarzy – niezwykłej wrażliwości i czujności. Sukces wilka jest naszym wspólnym sukcesem, wręcz dobrem narodowym i nie możemy pozwolić, aby najmniejszy błąd w kształtowaniu jego wizerunku w świadomości społecznej czy polityce jego ochrony to zniweczył. Brak kontroli nad opisanym wyżej zjawiskiem rozwoju czatowni z nęciskami z pewnością jest jednym z nich. Podstawowa zasada ich funkcjonowania polega na zmianie zachowań zwierząt – w wypadku wilka czy niedźwiedzia trzeba to wyraźnie podkreślić – z naturalnych i dla nich bezpiecznych, na wykreowane przez człowieka i dla nich groźne. Tylko fotograf, który korzysta z tej metody, wie, jak wygląda proces przełamywania naturalnego strachu u zwierząt, które obserwuje przy nęcisku. Chęć zaspokojenia głodu po wielu próbach w końcu staje się silniejsza od stresu związanego z wyczuwanym zapachem człowieka w otoczeniu. U wilków proces ten trwa bardzo długo, gdyż ich strach przed człowiekiem jest jednym z najsilniejszych, jednak gdy go przełamią, szybko uczą się korzystania z nowego źródła pożywienia. Nowe przystosowanie bardzo łatwo się utrwala i rozprzestrzenia. Gatunek ten jest bowiem bardzo inteligentny i mobilny. Żyje w grupach, co powoduje, że nowa umiejętność jednego osobnika staje się przystosowaniem całej watahy, a po pewnym czasie lokalnej populacji. Przy okazji wilki uczą się także jedzenia odpadów mięsa zwierząt hodowlanych. Takie bowiem często ląduje na nęciskach, jako tańszy i łatwiej dostępny zamiennik dziczyzny. Obchodząc swoje rewiry myśliwskie, zwierzęta zaczynają regularnie odwiedzać wszystkie okoliczne nęciska. Podsumowując – fotograf, aby osiągnąć swój cel, musi w pierwszej kolejności złamać w zwierzęciu jego naturalny strach przed człowiekiem, a później utrwalać ten stan przez stałe dokarmianie. Wprowadzanie do czatowni kolejnych osób powoduje przełamywanie kolejnych barier i przyzwyczajanie się do nowych zapachów związanych z człowiekiem. Utrwalenie się skojarzenia zapachu ludzi z dostępem do łatwego i bezpiecznego pożywienia to, u tak inteligentnych zwierząt, naturalna kolej rzeczy. Nie mamy bezpośrednich dowodów na to, że nowe przystosowanie się lokalnych populacji wilków do nowego zjawiska, jakim są nęciska, wpływa na ich zachowania w pobliżu zagród, hal pasterskich czy ogólnie w najbliższym otoczeniu człowieka. Widzimy jednak, że nie są już tak płochliwe jak kiedyś, coraz częściej zbliżają się do zabudowań, a pojedyncze osobniki najwyraźniej dostrzegły w gospodarstwach alternatywne źródło pokarmu i niebezpiecznie często zaglądają do wsi nawet za dnia. Pojawiają się argumenty, że przecież w innych krajach też funkcjonują komercyjne nęciska na duże drapieżniki i nie ma z tym większego problemu. W naszych okolicach taki przykład można wskazać chyba tylko w Finlandii. Trzeba jednak podkreślić, że to jeden z najmniej zaludnionych krajów w Europie, gdzie niemal nie występuje jakikolwiek konflikt na linii wilk–człowiek. Ewentualna zmiana zachowań zwierząt pod wpływem obecności nęciska i człowieka nie będzie miała więc opisanych wyżej negatywnych następstw dla gatunku. W innych krajach, takich jak Stany Zjednoczone, Kanada, Szwecja, Chiny czy Hiszpania, wolf watching jest praktykowany, ale nie odbywa się przy nęciskach. Tu także wilki żyją na olbrzymich niezamieszkałych przestrzeniach, a ich obserwacje odbywają się zazwyczaj przez lunety z dużych odległości.

W Europie są jeszcze miejsca, gdzie populacje niedźwiedzia są stabilne i dość bezpieczne – m.in. w Szwecji, Finlandii, rosyjskiej części Karelii, rumuńskich Karpatach czy na pograniczu Słowenii i Chorwacji (zdjęcie z czatowni)

W Europie są jeszcze miejsca, gdzie populacje niedźwiedzia są stabilne i dość bezpieczne – m.in. w Szwecji, Finlandii, rosyjskiej części Karelii, rumuńskich Karpatach czy na pograniczu Słowenii i Chorwacji (zdjęcie z czatowni)
Fot. Krzysztof Kiljanowski

W dyskusji o tym procederze pada jeszcze kilka, wydaje się bardzo oczywistych argumentów przeciw. Jeden z nich dotyczy ogólnie tematu dokarmiania dzikich zwierząt. Przez nie watahy zmieniają swoje dotychczasowe zachowania, a w młodym pokoleniu utrwala się nowa strategia zdobywania pokarmu. Zakłócenie naturalnej selekcji przez dokarmianie powoduje zaburzenia w strukturze populacji, spadek jej kondycji zdrowotnej, a w tym konkretnym przypadku może np. objawiać się wałęsającymi się po wsiach osłabionymi, chorymi osobnikami, odtrąconymi lub nienadążającymi za stadem. Miejsca, gdzie regularnie wykładany jest pokarm, z zasady koncentrują dużą liczbę zwierząt z większego obszaru. To stwarza poważne zagrożenie epidemiologiczne – rezerwuar patogenów i ułatwienie przenoszenia się chorób, pasożytów, zarówno pomiędzy osobnikami tego samego gatunku, jak i pomiędzy gatunkami. Wiemy już, że w ten sposób może się dużo szybciej rozprzestrzeniać bardzo niebezpieczny dla nich świerzb, którego epizoocja od jakiegoś czasu zbiera w populacji wszystkich dzikich psowatych ogromne żniwo. Zagrożeniem mogą być także pasożyty znajdujące się w mięsie wykładanym na nęcisko. Nie ma co się oszukiwać – to nie jest mięso badane i dobrej jakości. Wśród odpadów z ubojni mogą się znaleźć także takie, które z jakichś przyczyn zamiast trafić do utylizacji trafiają na nęciska.

Obecna, dość zawiła, sytuacja wilka w Polsce oczywiście nie jest spowodowana praktykami związanymi z funkcjonowaniem nęcisk. W całej górze wszystkich problemów tego gatunku to tylko malutki kamyk. Najsmutniejsze jest jednak to, że to kamyk wrzucony tam przez przyrodników. Największym zaś paradoksem jest to, że głównie przez tych, którzy pragną podziwiać wilka w naturze. Jak się okazuje, często za zbyt wysoką cenę. Od reakcji środowiska przyrodników więc zależy, czy temat nieetycznej fotografii będzie tolerowany czy piętnowany, czy będziemy bezkrytycznie oglądać zdjęcia gatunków zagrożonych, czy, gdy pojawią się wątpliwości, zaczniemy zadawać pytania o sposób wykonania ujęcia i czy będziemy korzystać z ofert obserwacji zwierząt przy nęciskach. Duże drapieżniki nie tylko są piękne i fascynujące, ale ich rola w ekosystemie jest nieoceniona. Nie pozwólmy, aby wilk stał się przykładem ofiary własnego sukcesu.

Michał Stopczyński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wybór numeru