W Tatry pojechałam z nadzieją sfotografowania niedźwiedzia pasącego się na borówczyskach. Tatrzańskie hale, porośnięte w wielu miejscach krzewinkami borówek, późnym latem i jesienią przyciągają te olbrzymie drapieżniki, które chętnie uzupełniają swoją dietę o smaczne jagody. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że spotkanie tego zwierza to w dużej mierze kwestia przypadku i szczęścia, zwłaszcza że w góry jeżdżę po to, aby po nich jak najwięcej chodzić, a zdjęcia robię tylko przy okazji.
Tatry mają w sobie coś magicznego, co przyciąga mnie jak magnes, choć nigdy moją ambicją nie było zdobywanie ich najbardziej niedostępnych szczytów czy grani. Przemawiają do mnie w muzyce, wierszach i góralskiej filozofii, najpiękniejszej na świecie architekturze, dzwonkach owiec pasących się na halach, zapachu dymu z bacówek i ostrzegawczym gwiździe świstaków. Wracam tu, gdy tylko pozwala mi na to czas, by odnaleźć wytchnienie (i natchnienie) nie tylko na znanych szczytach, ale i w mniej uczęszczanych dolinach, gdzie również żyją ciekawe rośliny i zwierzęta.
Niedźwiedź brunatny (Ursus arctos) był tym razem moim celem, ale na szczęście nie obsesją. Choć często natrafiałam na świeżutkie ślady obecności tego wielkiego smakosza borówek, zobaczyć mi się go nie udało. Jeszcze nie tym razem... W nadziei na przypadkowe spotkanie z tym drapieżnikiem wybrałam się jednego ranka na stoki Kasprowego Wierchu, gdzie dwa lata wcześniej spotkałam kilka kozic. Były tam również teraz, tym razem z koźlętami. Widok samic z dokazującymi i ciekawymi świata maluchami sprawił, że zapomniałam o planach związanych z niedźwiedziem. Usiadłam w pobliżu jednej z rodzin i oniemiała z zachwytu przypatrywałam się codziennym rytuałom tych górskich kóz. Ze stoickim spokojem obserwowały wędrujących szlakami turystów, trzymając jednak bezpieczny dystans. Wszak jeszcze nie tak dawno (w zasadzie aż do momentu utworzenia obu – polskiego i słowackiego – tatrzańskich parków narodowych krótko po drugiej wojnie światowej) na nie polowano...1 Młode, baraszkując cały czas w pobliżu matek, od czasu do czasu w dość brutalny sposób upominały się o należną im porcję mleka, bodąc maleńkimi różkami w boki odpoczywających rodzicielek. Te, chcąc nie chcąc, przerywały sjestę i wstawały, aby nakarmić zgłodniałe koźlęta.
Kozice żyją w niewielkich stadach nazywanych kierdelami, na których czele zawsze stoi doświadczona samica z młodym, tzw. licówka. Stado tworzą też inne samice (kozy) i ich potomstwo, które podczas beztroskiej zabawy uczy się radzić sobie w stromym, górskim terenie. Lato w wysokich górach jest bardzo krótkie, dlatego tak ważna jest dobra zaprawa przed trudnym okresem zimowym. Samce (capy) wiodą w tym czasie samotny tryb życia (czasem łączą się w kawalerskie grupki), troszcząc się jedynie o siebie. Dopiero jesienią, podczas rui, przyłączają się do samic. Capy toczą wówczas ze sobą zawzięte walki o dominację nad stadem kóz. Gdy nadchodzi zima, przez jakiś czas jeszcze przebywają w grupie rodzinnej, po czym wracają do samotniczego życia1.
Dawniej widok takiej rodzinnej sielanki zastrzeżony był jedynie dla nielicznych, głównie wytrawnych wspinaczy, bo tylko na niedostępnych graniach można było spotkać kozice. Od niedawna jednak ich liczba systematycznie rośnie po obu stronach granicy, do czego wydatnie przyczyniła się ochrona gatunkowa. Już od 58 lat prowadzone są wiosenne i jesienne liczenia kozic (organizują je oba tatrzańskie parki narodowe, których kozica jest symbolem). Zeszły rok okazał się rekordowy. Naliczono aż 1381 osobników w całych Tatrach, w tym 128 młodych (po stronie polskiej odpowiednio 371 i 44). Jest to imponujący wynik, zważywszy, że jeszcze w 1999 roku było ich tam w sumie zaledwie 241.
Te wyniki bardzo cieszą, choć niestety nadal odnotowywane są przypadki kłusownictwa na kozicach. Popyt na trofea symbolizujące Tatry, które zdobią później karczmy czy pensjonaty, jest ciągle spory, a sprawcy pozostają zwykle bezkarni, nawet w przypadku licznych dowodów świadczących o ich winie. Warto więc się dobrze zastanowić, zanim zajmiemy miejsce w góralskiej gospodzie, gdzie ze ścian lub postumentów patrzą na nas szklanymi oczami wypchane szczątki tych pięknych zwierząt, czy nie wspieramy w ten sposób kłusowniczego procederu.
Tekst i zdjęcia: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.