Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Szepty kamczackiej przyrody

Żyjemy tylko po to, aby odkryć piękno.
Wszystko inne jest jedynie sztuką oczekiwania.
Khalil Gibran

Na Dalekim Wschodzie Rosji leży kraina, gdzie ziemia się trzęsie, a z jej gorącego wnętrza tryskają gejzery, parują fumarole i chlapią błotne race. Kraina, gdzie zawsze gdzieś na horyzoncie, w niesamowicie przejrzystym powietrzu, zobaczymy wierzchołek jakiegoś wulkanu, najczęściej ośnieżonego, a nierzadko dymiącego. Kraina, gdzie przez tundrę, zarośla kosówkowo-olchowe i brzozowe lasy, wędrować można kilometrami, nie spotykając żadnego człowieka. Kraina, gdzie najczęściej widywanym dużym ssakiem jest niedźwiedź – objadający się jagodami w tundrze krzewinkowej lub uganiający się za łososiami zmierzającymi na tarło do jednej z tutejszych rzek. Kraina, gdzie przyroda rządzi się sama, prezentując swe niewysłowione piękno, pierwotność i dzikość... Tym miejscem jest Kamczatka.

Na początku października wulkan Goriełyj pokrywa już śnieg

Na początku października wulkan Goriełyj pokrywa już śnieg

Rosyjska ruletka podróżnicza

Spędzić na Kamczatce jesień, kiedy syberyjska przyroda wybucha feerią barw... to było moje wielkie przyrodnicze marzenie. Rozpocząłem zatem starania, nie wiedząc, że będzie to swoista rosyjska ruletka. Kiedy zdobyłem już kontakt do Timofieja – osoby pracującej w „zarządzie obszarów chronionych” Kamczatki – i zaproszenie na pobyt w Kronockim Zapowiedniku (czyli tamtejszym parku narodowym), wydawało się, że cel jest na wyciągnięcie ręki. Wtedy jednak zadziałała przyroda – w Dolinie Gejzerów zeszła lawina błotna, zasypując kilka z nich i wstrzymując okresowo ruch turystyczny w tym rejonie. W następnym roku w kwietniu miałem już telefonicznie omówiony pobyt i... nastąpiła cisza w eterze.

Dopiero w sierpniu, kiedy już właściwie kolejny rok spisałem na straty, odezwał się mój kamczacki kontakt, informując z błogim spokojem, że jeśli nie jest za późno, to mogę przyjechać we wrześniu... Pomyślałem: może to jedyna okazja? W tydzień załatwiam wizę i bilet, bynajmniej nie po promocyjnej cenie, i wyruszam w podróż z horrendalnie długimi przesiadkami (dość powiedzieć, że moja podróż powrotna trwała – bagatelka! – czterdzieści sześć godzin). Niestety kontakt z Timofiejem znowu się urywa, lecę więc w ciemno. Ląduję na Kamczatce, czekam na bagaż, odbieram go i... wtedy dzwoni Timofiej, który informuje mnie, że właśnie powrócił z interioru Kamczatki. Czary? Nie, po prostu rosyjska ruletka!

Turkusowe jezioro w kraterze wulkanu Mały Semiaczyk

Turkusowe jezioro w kraterze wulkanu Mały Semiaczyk

Wulkany na łososiu

Półwysep Kamczatka położony jest na samym krańcu wschodniej Rosji. Kształtem przypomina łososia o ogonie zaczepionym o kontynent azjatycki, a głowie skierowanej ku Wyspom Kurylskim i Japonii. Od zachodu oblewają go wody Morza Ochockiego, od wschodu – Morza Beringa będącego częścią Pacyfiku. Długość półwyspu to imponujące tysiąc dwieście kilometrów, co odpowiada odległości między Warszawą a Moskwą. Na rozległym terytorium półwyspu, większym niż powierzchnia Polski, żyje zaledwie 360 tysięcy mieszkańców, z tego większość w stolicy – Pietropawłowsku Kamczackim. Na tym odludziu nie ma rozbudowanej sieci dróg, nie ma nawet drogowego połączenia z resztą kontynentu, co oznacza, że dostać się tu można jedynie drogą morską i powietrzną. Zdecydowanie samolot jest najczęstszym środkiem transportu na półwysep.

W krajobrazie Kamczatki wyróżniają się dwa łańcuchy górskie – na zachodzie i w centrum półwyspu leży Średni Grzbiet, a na wschodzie – Wschodni Grzbiet. Pomiędzy nimi znajduje się obniżenie, w którym płyną dwie rzeki: na północny wschód – Kamczatka (najdłuższa rzeka półwyspu), a na południowy zachód – Bystra. Półwysep ma zróżnicowaną linię brzegową. Zachodnie wybrzeże jest płaskie. Przylega do niego szeroki pas bezleśnych nizin z tundrą i bagnami. Natomiast wschodnie wybrzeże półwyspu jest bardzo strome, z licznymi cyplami i zatokami. Nad największą zatoką – Awaczyńską – leży stolica tej krainy.

W tutejszym pejzażu najsilniej przyciągają wzrok wulkany. Kamczatka leży na „pacyficznym pierścieniu ognia” – pasie rowów oceanicznych i wulkanicznych łańcuchów górskich skupiającym ok. 90% wszystkich wulkanów ziemi. Na całym półwyspie znaleziono ponad sto pięćdziesiąt wulkanów, z czego dwadzieścia dziewięć uważanych jest za czynne. Do najbardziej aktywnych należą: na południu – Gorieły i Mutnowski, w centralnej Kamczatce – Uzon, Karymski i Awaczyński, a na północy – Siwelucz, Bezimienny, Płaski Tołbaczik i najwyższy czynny wulkan Eurazji – Kluczewska Sopka (4750 m n.p.m.).

Delta Żupanowki przy Oceanie Spokojnym

Delta Żupanowki przy Oceanie Spokojnym

Skutkiem wielkiej aktywności tektonicznej i wulkanicznej tego obszaru jest występowanie gejzerów, gorących źródeł, wulkanów błotnych i fumaroli. Do całego obrazu Kamczatki należy jeszcze dodać czternaście tysięcy krystalicznie czystych rzek i potoków, wiele jezior, czterysta lodowców, dwieście źródeł mineralnych. Tutejszy klimat jest ostry, z zimą trwającą od października do maja, z temperaturami sięgającymi -35 stopni Celsjusza i opadami śniegu zbliżającymi się do dwóch metrów. Jest także wietrzny i deszczowy, z opadami dochodzącymi do dwóch i pół tysiąca milimetrów rocznie. Charakterystyczne jest występowanie tu cyklonów trwających najczęściej trzy dni.

Milion hektarów dzikiej przyrody

Siedzę w helikopterze i lecę do Doliny Gejzerów – perły kamczackiej przyrody. Ponadgodzinny lot dostarcza niesamowitych wrażeń. Moje oczy skanują milion hektarów dzikiej przyrody – krajobrazu nietkniętego ręką człowieka! A to tylko cząstka kamczackiej krainy. Czy może być coś piękniejszego dla duszy przyrodnika? Dobrze, że lecę wysoko, w nieco rozrzedzonym powietrzu – to na pewno spowalnia mój mimowolny oczopląs... Przykuty do okna chłonę oszałamiające widoki: fantazyjnie rzeźbione ręką natury górskie zbocza, kolorowe skały i kolorowa naga ziemia na stokach, lasy brzozowe i pojedyncze brzozy porozrzucane po tundrze krzewinkowej, w której pstrzy się około trzydziestu gatunków krzewinek z rodziny wrzosowatych, krzaczaste zarośla kosodrzewiny i olszy wspinające się pasami na grzbiety gór. I oczywiście wulkany..., a zwłaszcza dymiący – nieprzerwanie od 1996 roku – wulkan Karymski, o kształcie regularnego stożka pokrytego gęstym płaszczem wulkanicznych popiołów, z polami zastygłej lawy u podnóża.

Kiedy przelatuję nad kalderą wulkanu Mały Siemiaczyk z błyszczącym turkusowym jeziorem w środku, tracę poczucie rzeczywistości. A lot trwa... nad dzikimi meandrującymi rzekami, ich deltowymi ujściami i nad Oceanem Spokojnym z czarnymi od wulkanicznych popiołów plażami i skalistymi wyspami. Czy to wszystko istnieje naprawdę, czy tylko w mojej wybujałej wyobraźni? Z zadumania wybudza mnie lądowanie helikoptera. A więc to prawda!

W Dolinie Gejzerów – jednym z siedmiu Cudów Rosji

W Dolinie Gejzerów – jednym z siedmiu Cudów Rosji

Dolina witraży

Ląduję w sercu Kronockiego Zapowiednika – najcenniejszego obszaru chronionego na Kamczatce. Ochroną objęto go już w 1882 roku, przy znaczącym udziale naszego rodaka – zesłańca z musu, przyrodnika z pasji – Benedykta Dybowskiego. Obecnie jest tu rezerwat biosfery o powierzchni dwadzieścia trzy razy większej niż powierzchnia wszystkich naszych parków narodowych, czyli znowu magiczne milion hektarów. A dokładnie wylądowałem w Dolinie Gejzerów zaliczanej do jednego z siedmiu cudów Rosji. To także jeden z pięciu największych obszarów z gejzerami na świecie, obok amerykańskiego Parku Narodowego Yellowstone, chilijskiego El Tatio, Islandii oraz Wyspy Północnej w Nowej Zelandii. Wyobrażam sobie, co musiała czuć rosyjska geolożka – Tatiana Ustinowa, kiedy z pokładu helikoptera odkrywała tę niewysłowionej urody dolinę w 1941 roku.

Możliwość spędzenia kilku dni w Dolinie Gejzerów i fotografowania jej „sam na sam”, poza godzinami odwiedzin wycieczek, uważam za wielkie dobrodziejstwo losu. Dwadzieścia kilka gejzerów skupionych na sześciu kilometrach doliny rzeki Gejzernej można co prawda obejść w ciągu dobrej godziny, ale to nie to samo, co przebywanie wśród nich samemu, np. gdy zapada zmierzch. Wtedy to fontanny wrzącej wody wyrzucane wysoko w niebo i przedłużane w słupy pary wodnej, przy dźwiękach niczym z kuźni Hefajstosa i zapachu piekielnej siarki tworzą klimat, jak z czasów, gdy powstawała Ziemia...

Niezatarte wrażenia pozostały także w mojej pamięci z samotnej całodniowej wycieczki po dolinie, kiedy to syciłem wzrok witrażami. Tak nazywają Rosjanie skały z kolorowymi naciekami na zboczach Doliny Gejzerów, o różnych odcieniach czerwieni, żółci i brązów, usiane gorącymi źródłami i odkładanym przez wody gejzerów minerałem – gejzerytem. A już niemal zmysłową rozkosz powodował dotyk czerwonej ziemi – miękkiej i tak gorącej, że nic na niej nie rośnie, nawet mchy.

Wulkan błotny w kalderze Uzon

Wulkan błotny w kalderze Uzon

Piekło – czyściec – Uzon

Lecąc na Kamczatkę, miałem w zasadzie jeden wyśniony pejzaż przed oczyma. I bynajmniej nie była to Dolina Gejzerów, ale... barwna jesień w kalderze czynnego wulkanu Uzon! Właśnie tam najbardziej chciałem się znaleźć. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania – dziesięć dni na Uzonie to do dziś mój najpiękniejszy plener fotograficzny. Tak mogłoby być w przyrodniczym niebie...

Otóż na dnie ogromnej kaldery (9×12 km), odległej od Doliny Gejzerów o jakieś szesnaście kilometrów, znajduje się około tysiąca „istoczników” – miejsc wydobywania się na powierzchnię ziemi różnych form aktywności wulkanicznych. Są tu gorące źródła tryskające wodą lub wręcz bulgocące wrzątkiem, dymiące wyziewami fumarole i wulkany błotne, których wypływy z lubością starałem się „zamrozić” za pomocą aparatu w abstrakcyjne rzeźby. Wzrokowym doznaniom towarzyszą syczenia, bulgotania i wszechpanujący zapach siarkowodoru. W niektórych źródłach można trafić na zbiorowiska prymitywnych bakterii, podobne do tych, które tworzyły się przed miliardem lat, kiedy na Ziemi powstawało życie. Można tu niemal dotknąć prapoczątków...

To, co definiuje piękno kaldery, to porastająca ją tundra. Jesienią, tutejsze bogactwo krzewinek z rodziny wrzosowatych, maluje pejzaż odcieniami czerwieni, karminu, amarantu i fioletu. Do tego dochodzi zestaw żółci – tych od drzewiastych i krzewiastych brzóz oraz tych od turzyc. Kontemplowanie tego piękna z krawędzi kaldery to swoista modlitwa przyrodnika. Czasami prośby zostają wysłuchane i nad wulkanem przeleci jakiś większy ptak. Ja miałem okazję widzieć między innymi białozora (Falco rusticolus), który niczym wielki biały gołąb z krzykiem przeciął przestrzeń powietrzną kaldery.

Przemierzając dno wulkanu, korzystałem z długich gumowych butów, w których łatwo było przekraczać liczne tu strumienie i chodzić po polach termalnych, chociaż dłuższe fotografowanie na tych drugich kończyło się czasami „paleniem gumy”. Woda skrapiała mnie także z góry i to przez większość moich uzonowych dni. Jednak te deszcze były dla mnie prawdziwym darem losu, bowiem dodatkowo nasycały barwy kaldery.

Kiedy niedźwiedź „stawia drabinę”, oznacza to, że chce się zorientować w otoczeniu

Kiedy niedźwiedź „stawia drabinę”, oznacza to, że chce się zorientować w otoczeniu

Ursus golubicus

Moim największym marzeniem, jako czciciela dzikiej przyrody, było fotografowanie niedźwiedzi w kolorach kamczackiej jesieni. To przede wszystkim dla nich poleciałem na drugi koniec globu. Wielką inspiracją była dla mnie wspaniała książka Andrieja Nieczajewa „Kamczatka. Półwysep niedźwiedzi”. Przed wyjazdem przeczytałem ją w rosyjskim oryginale i to... pięć razy. Kamczacka populacja niedźwiedzia brunatnego (Ursus arctos beringianus) szacowana jest na dziesięć tysięcy osobników i jest największą w Eurazji, a drugą w świecie po alaskańskiej. W wielu miejscach Kamczatki niedźwiedzie spotkać można latem i jesienią nad rzekami. Polują one na łososie ciągnące na tarło w górę rzek.

W kalderze wulkanu Uzon nie ma rzek łososiowych, ale jest za to rozległa tundra, w której dominuje borówka bagienna zwana pijanicą, a po rosyjsku „gołubiką”. Kiedy dojrzeje gołubika, niedźwiedzie objadają się w zapamiętaniu prawie wyłącznie jej soczystymi owocami, istne „Ursus golubicus”. Na takie tematy fotograficzne ukierunkowane były moje wędrówki w kalderze. Poruszałem się tam głównie samotnie, czasami korzystając z towarzystwa jednego z dwóch uzbrojonych rangersów, zwanych tu inspektorami. Znajomość języka rosyjskiego sprawiła, że miałem z nimi dobry kontakt, zwłaszcza z Siergiejem. To właśnie z nim przeżyłem swoje najbliższe spotkanie z niedźwiedziami...

Był wczesny ranek, słońce już zajrzało do kaldery i wprost oślepiało swym blaskiem. Nie tylko nas, także niedźwiedzicę z trójką młodych. Może dlatego podeszła do nas tak blisko? Zatrzymaliśmy się trzydzieści kroków od niej, ale ona, idąc w kierunku niskiego słońca, zmniejszyła ten dystans jeszcze o połowę! Siergiej szepnął, że jest już skrajnie niebezpiecznie, bo niedźwiedzica może być przy nas w ciągu dwóch sekund. Spytałem więc: „Co robimy? Wycofujemy się?”. Siergiej uśmiechnął się szelmowsko i odpowiedział: „Nie. Fotografuj!”. Mimo że miałem wówczas w myślach opisy tragicznych śmierci spowodowanych atakiem niedźwiedzi na Kamczatce – japońskiego fotografa przyrody Michio Hoshino, a także rosyjskiego fotografa i badacza niedźwiedzi Witalija Nikołajenki – zawierzyłem Siergiejowi i... poszedłem na całość – do pięćsetki [obiektyw o ogniskowej 500 mm – przyp. red.] podłączyłem dwukrotny konwerter i zrobiłem serię niedźwiedzich portretów. Po chwili niedźwiedzica odeszła...

Rodzina niedźwiedzi przemierza pola termalne kaldery wulkanu Uzon

Rodzina niedźwiedzi przemierza pola termalne kaldery wulkanu Uzon

Ocean ciemnych plaż

Po powrocie do miasta robię wycieczki po okolicy. Jednym z celów jest Ocean Spokojny. Dojeżdżam autobusem do peryferii miasta i kilkugodzinnym marszem przez rozległy brzozowy las podszyty kosówką kieruję się w stronę wielkiej wody. Przed sobą widzę świeże ślady niedźwiedzia. Więc nie jestem tu sam! Tropem miszki dochodzę do oceanu. Idąc czarną od popiołu wulkanicznego plażą, docieram do jego brzegu i wędruję pomiędzy wielkimi stadami mew. W oddali widać skaliste wyspy z ptasimi koloniami. Teraz, z początkiem jesieni, są tu tylko kormorany i mewy. Rozstawiam statyw i robię kilka zdjęć. Znużony i ukołysany szumem oceanu zasypiam pod skałą. Nagle budzę się, jakby ktoś mnie szturchnął i... widzę bielika olbrzymiego (Haliaeetus pelagicus) lecącego nad bezmiarem wód! W drodze powrotnej czuję w zaroślach zapach niedźwiedzia. Po chwili na swojej ścieżce spostrzegam jego świeżutkie ślady. Tym razem wiodą mnie w kierunku odwrotnym, tak jakby niedźwiedź dyskretnie wyprowadzał mnie z tej dziczy...

Krótsze wycieczki odbywam nad ogromną Zatokę Awaczyńską, o której Rosjanie powiadają, że może pomieścić wszystkie okręty świata. To nad nią leży stolica regionu – Pietropawłowsk Kamczacki. Wędrując brzegami zatoki, obserwuję bujające się na falach mewy, płatkonogi, kaczki kamieniuszki i foki. Docieram do malowniczych odludnych skał stromo opadających ku zatoce. To znakomite miejsce na kontemplację zachodów słońca z widokiem na urokliwy wulkan Wiluczyński.

Trudno oprzeć się czarowi hipnotyzującego spojrzenia niedźwiedzia

Trudno oprzeć się czarowi hipnotyzującego spojrzenia niedźwiedzia

Zima jesienią

Najdłuższą wycieczkę odbywam na czynny wulkan Gorieły. Jedziemy tam terenówką z poznanymi wcześniej Andriejem i Oksaną. U podnóża wulkanu zostawiamy samochód i robimy przerwę na posiłek; jeszcze na czarnej ziemi. Potem, już po śniegu, idziemy kilkaset metrów w górę (na Kamczatce zima jest już jesienią). Z pozoru to zwykły trekking, ale nie jestem na niego przygotowany. Obciążony sprzętem fotograficznym, co rusz ślizgam się na zmrożonym śniegu. Ale w końcu osiągam krawędź pierwszego krateru z zamarzniętym jeziorem na dnie czeluści. Idziemy dalej w stronę drugiego krateru. Nagle napływa gęsta mgła, a wiatr dokładnie zawiewa ślady idących przede mną przewodników. Widoczność spada do trzech, czterech metrów. Zastanawiam się, czy nie zawrócić. Ale nie, idę na wyczucie, starając się trawersować stok lekko poniżej krawędzi wulkanu. Po pewnym czasie mgła częściowo ustępuje, a ja docieram do krawędzi drugiego krateru. Zostaję wynagrodzony widokiem leżącego na jego dnie turkusowego dymiącego jeziora.

W końcu osiągam również szczyt, gdzie czekają już moi przewodnicy. Odpoczywamy, popijając miejscowym zwyczajem zimne jogurty. Po chwili dochodzi do nas kilkuosobowa wycieczka z Poczty Rosyjskiej. Jeden z „urzędników” trzyma za pazuchą... jamnika. Czy to też lokalny zwyczaj? Nie wiem. Za to szampan i oblewanie udanego wejścia to już na pewno miejscowa tradycja. Latem dochodzi do tego jeszcze jedna – dziewczyny przebierają się na szczycie w kolorowe sukienki (choć widziałem to tylko na zdjęciach).

Moja kamczacka odyseja trwała miesiąc. To stanowczo za mało! Chciałbym tam powrócić. Pociąga mnie imponująca Kluczewska Sopka, rozległe pola lawy wokół Małego Tołbaczika, ptasie kolonie z maskonurem złotoczubym (Lunda cirrhata) i rzeki z polującymi na łososie niedźwiedziami. Chciałbym tam powrócić, żeby po prostu pobyć w tej pięknej rosyjskiej baśni...

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Bobrowicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.bobrowicz.eu
www.szeptyprzyrody.pl

Wybór numeru