Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Pałace na wodzie

Do Indii wybraliśmy się w jednym tylko celu: żeby poznać zachodnią część Himalajów. Ponieważ dotychczas zdobywaliśmy jedynie szczyty Tatr, wyprawa do Małego Tybetu (jak nazywają czasami tę wyżynną pustynię) była wydarzeniem na miarę podróży życia. Jednak wymęczeni trekkingiem po krainie buddyjskich mnichów (szczególnie problemami z oddychaniem na wysokości, która przekraczała często 5 tys. m n.p.m.), zdecydowaliśmy się na krótki odpoczynek w letniej stolicy Kaszmiru – Srinagarze – nazywanym azjatycką Wenecją.


Fot. Adriana Bogdanowska

Do Kaszmiru jechaliśmy spokojni o byt, ponieważ jeszcze w Leh (stolicy himalajskiego królestwa Ladakh) zarezerwowaliśmy sobie noclegi, wraz z posiłkami – to miały być prawdziwe wczasy! Szukając tybetańskich i indyjskich pamiątek trafiliśmy na człowieka, który polecił nam gościnę u swojego brata, właściciela jednego z pływających domów – największej osobliwości Srinagaru.

Miasto pływających domów

Podróż była długa i męcząca, a miejscami nawet mrożąca krew w żyłach. Droga w znacznej części wiodła wąskimi, wijącymi się na niebotycznych wysokościach serpentynami, ze stromym stokiem po jednej i kilkusetmetrową przepaścią po drugiej stronie. A że trzeba było się jakoś wymijać z pojazdami jadącymi z przeciwka, nasz kierowca to przytulał się do zbocza, to manewrował na skraju (zupełnie dosłownie!) otchłani. Kilkugodzinną przerwę w podróży (szumnie nazywaną „noclegiem”) spędziliśmy w nieprawdopodobnie brudnym i zarobaczonym hoteliku w miasteczku Drass (na szczęście nie działało oświetlenie i nie wszystko widzieliśmy). Drogę urozmaicały nam też liczne kontrole na przydrożnych posterunkach wojskowych, dwukrotne złapanie gumy, oraz to, że nasz autobus nie miał klimatyzacji (ci, którzy podróżowali latem po Indiach, wiedzą o czym mowa).

Azjatycki odpowiednik weneckiej gondoli – szikara – stanowi jedyną możliwość przemieszczania się po niezliczonych odnogach jeziora, a czasami służy romantycznym wycieczkom

Azjatycki odpowiednik weneckiej gondoli – szikara – stanowi jedyną możliwość przemieszczania się po niezliczonych odnogach jeziora, a czasami służy romantycznym wycieczkom
Fot. Adriana Bogdanowska

Podróż skracaliśmy sobie lekturą „Tomka na tropach Yeti”, porównując opisy miejsc i ludzi sprzed niemal 100 lat z tym, co mieliśmy okazję oglądać na własne oczy (w odróżnieniu od autora książki). Szczególną uwagę zwróciliśmy na opis łodzi mieszkalnych, które wkrótce miały odkryć przed nami swoje uroki. Wbrew pozorom nie są one elementem wielowiekowej kaszmirskiej tradycji. Wymyślili je Brytyjczycy w XIX wieku. Kaszmir był wówczas oddzielnym księstwem, a przebywającym tu Europejczykom nie wolno było posiadać ziemi. Anglicy, nie mający zamiaru opuszczać tej rajskiej krainy, wpadli na pomysł, którego nie powstydziłby się nasz Drzymała: na jeziorze Dal wybudowali duże, całkiem wygodne łodzie i na nich zamieszkali. Ówczesny maharadża Kaszmiru nie był pewnie zadowolony, ale skąd mógł wiedzieć, że patent Brytyjczyków zapewni w przyszłości utrzymanie wielu rodzinom Kaszmirczyków – pływające domy stały się turystyczną atrakcją. Właśnie na nich nocuje większość cudzoziemców przybywających do Srinagaru.

Mityczne Dal

Podstawowym środkiem transportu na Dal są długie, wąskie łodzie, o wdzięcznej nazwie szikara. Dowożą one zarówno turystów jak i stałych mieszkańców do zakotwiczonych na jeziorze „domów”.

Roztaczający się przed nami widok wprost zapierał dech w piersiach.

Roztaczający się przed nami widok wprost zapierał dech w piersiach.
Fot. Adriana Bogdanowska

Spotkanie, prawie oko w oko, ze ślepowronem było dla nas nie lada gratką

Spotkanie, prawie oko w oko, ze ślepowronem było dla nas nie lada gratką
Fot. Adriana Bogdanowska

Gdy tylko odbiliśmy od brzegu, a właściwie ruchliwej ulicy, zaczęły nam się poprawiać humory. Z każdym uderzeniem wiosła oddalaliśmy się od zgiełku miasta i wszechobecnych spalin, które wdychaliśmy przez ostatnich kilka dni. W zamian poczuliśmy przyjemny zapach wody i bijący od niej chłód. Za nami uwijał się uśmiechnięty wioślarz, a nasz nowy gospodarz zabawiał nas rozmową. Podziwiając baśniową wprost scenerię, zapomnieliśmy o zmęczeniu podróżą i nawet nie spostrzegliśmy, kiedy dopłynęliśmy na miejsce noclegu o wdzięcznej nazwie Jamaica.

Magiczny kwiat lotosu

Malowniczy kwiat lotosu niejednokrotnie był inspiracją dla artystów

Malowniczy kwiat lotosu niejednokrotnie był inspiracją dla artystów
Fot. Adriana Bogdanowska

Lotos orzechodajny (Nelumbo nucifera), nazywany też m.in. bobem wodnym, jest w Indiach ważną rośliną jadalną, uprawianą głównie dla pożywnych kłączy oraz bogatych w skrobię nasion (w kuchni chińskiej np. mączka z nasion lotosu jest używana do panierowania). Jego wielkie różowe kwiaty, uważane za świętość w hinduizmie i buddyzmie, wykorzystywane są jako motyw zdobniczy w sztuce (np. w podstawach tronów Buddy), są też częścią indyjskiego godła. Na jeziorze Dal uprawy lotosu należą do prywatnych właścicieli i otoczone są symbolicznym ogrodzeniem z drutu. Każdego dnia wielkie stosy tych roślin lądują na łodziach, którymi przewozi się je na stały ląd.







Płytkie i ciepłe wody jeziora Dal pozwalają się rozwijać wileu ciekawym roślinom - m.in. grzybieńczykom

Płytkie i ciepłe wody jeziora Dal pozwalają się rozwijać wileu ciekawym roślinom - m.in. grzybieńczykom
Fot. Adriana Bogdanowska

Dal to labirynt kilku mniejszych jezior, porozdzielanych różnej wielkości wysepkami i półwyspami, między którymi wiją się kanały i przesmyki wodne. Zobaczyliśmy pływające poletka uprawne oraz ogrody. Znaczną część powierzchni jeziora pokrywają łany lotosu i grzybieni, ale to, co szczególnie rzuciło nam się w oczy, to duża różnorodność gatunkowa ptaków, którym wyraźnie odpowiadał ten ciepły i płytki zbiornik wodny.

Uwagę większości turystów przykuwają jednak nie ptaki, a pływające domy – setki, a może nawet tysiące. Niektóre stoją pojedynczo, ale większość tworzy równe szeregi, przypominające ulice. Spanie na łodziach kojarzyło nam się ze spartańskimi warunkami, tymczasem Jamaica House Boat okazała się niemal pałacem na wodzie. Miała prawie 20 metrów długości i kilka szerokości. Zbudowana w całości z drewna łódź składała się z werandy, holu, korytarza, kuchni, 2 łazienek i kilku pokoi. Było nawet małe pięterko. Imponowały ręcznie wykonane ażurowe przepierzenia i ozdobne detale. A już zupełnie zaskoczyły nas meble. Niektóre okazały się autentycznymi kaszmirskimi antykami (które zresztą można było kupić za niebotyczną cenę).

Miejscowy wędkarz próbuje szczęścia. W tle góra nazywana Tronem Salomona.

Miejscowy wędkarz próbuje szczęścia. W tle góra nazywana Tronem Salomona.
Fot. Adriana Bogdanowska

Następnego dnia zafundowaliśmy sobie rejs po jeziorze. Wypłynęliśmy szikarą, która powiodła nas w krainę snów... Ze wszystkich stron otaczały nas ogromne liście i kwiaty lotosu, nad jeziorem unosiła się mgła, z której od czasu do czasu wyłaniały się inne barwne łodzie i pływające domy. Potem, gdy opary nieco opadły, zobaczyliśmy przed sobą wysepkę z ogromnym drzewem, a w oddali majaczyły szczyty kaszmirskich gór. Krajobraz iście tolkienowski.





Piekło w raju

Kaszmir to jedno z wielu bajkowych miejsc na świecie, których oblicze zostało brutalnie zmienione przez człowieka i naznaczone piętnem długotrwałej wojny. Od ponad 50 lat kraj ten jest przedmiotem ciągle odradzającego się konfliktu między Indiami i Pakistanem. Nawet w okresach zawieszenia broni cały Kaszmir zdaje się być w ciągłym pogotowiu wojennym. Ponad połowa pojazdów poruszających się po drogach to wojskowe dżipy, ciężarówki i różne opancerzone wehikuły. W samym Srinagarze uzbrojone patrole stoją niemal wszędzie: przy wejściach do sklepów, na każdym skrzyżowaniu, przystanku autobusowym czy skwerku. Poza miastami stałym elementem krajobrazu są rozmieszczone na wzgórzach stanowiska z karabinami maszynowymi i sterty worków z piaskiem, zza których można się ostrzeliwać. Nawet na wsiach, pod co drugim większym drzewem siedzi żołnierz. Autobusy i samochody kontrolowane są z irytującą i absurdalną (w naszym mniemaniu) częstotliwością. Nawet idąc w góry należy spodziewać się licznych kontroli na prowizorycznych posterunkach wojskowych. Obecnie w kraju panuje względny spokój, od dłuższego czasu nie było większych starć indyjsko-pakistańskich. Jednak studiując historię Kaszmiru można się obawiać, że ten spokój jest złudny i nie potrwa długo. Oprócz regularnych wojen zagrożeniem jest działalność licznych tutejszych ugrupowań zbrojnych, głównie separatystów, chcących wywalczyć niepodległość kraju. Jeszcze do niedawna strzelaniny i wybuchy bomb były na porządku dziennym. Zdarzały się ataki i porwania turystów, z egzekucjami włącznie. Dlatego wciąż mało Europejczyków przyjeżdża do Kaszmiru.

Duże pływające liście lotosu stanowią doskonałą podporę dla żerujących na jeziorze czapli, m.in. siodłatej

Duże pływające liście lotosu stanowią doskonałą podporę dla żerujących na jeziorze czapli, m.in. siodłatej
Fot. Adriana Bogdanowska

Kilkakrotnie, gdy wydawało się już, że dopływamy do brzegu, nasz wioślarz kierował łódkę w ledwie widoczny, wąski przesmyk, lawirował między ogrodami, łodziami mieszkalnymi i łanami nenufarów, a przed nami otwierała się kolejna rozległa powierzchnia wody.

Dal to także kraina wielu innych, prócz nenufarów, roślin o pływających liściach. Niektóre, bardzo podobne gatunki, spotkać możemy również w Polsce (choć niezwykle rzadko), np.: grzybieńczyka (Nymphoides sp.), kotewkę (Trapa sp.) i małą wodną paproć – salwinię (Salvinia sp.). Wszystkie bytują w ciepłych i żyznych wodach, gdzie mają idealne warunki do rozwoju.

Wioślarz

Naszym przewoźnikiem był ten sam człowiek, który przetransportował nas poprzedniego dnia z przystani. Przezwaliśmy go Quasimodo, bo – co tu dużo mówić – był trochę podobny do dzwonnika z Notre Dame, a zapytany o imię, wymówił słowo, którego nikt z nas nie był w stanie powtórzyć.

Jamaica – nasz pałac na wodzie

Jamaica – nasz pałac na wodzie
Fot. Adriana Bogdanowska

Mężczyzn wykonujących zawód wioślarza w Srinagarze można by porównać do weneckich gondolierów. Jednak na jeziorze Dal wiosłowanie to nie tylko fach. Jak się z czasem zorientowaliśmy, to po prostu codzienny sposób poruszania się. Łódką płynie się po zakupy, do fryzjera, na spacer czy spotkanie z sąsiadami. Ludzie spędzający większość życia na wodzie, nie muszą nawet umieć chodzić – rzadko robią więcej niż kilkaset kroków – ale z wiosłami są za pan brat od dziecka.

Szikara, którą płyniemy, nie jest własnością Quasimodo. Tylko bogatsi wioślarze mogą sobie pozwolić na posiadanie łódki. Ci, których na to nie stać, pracują dla wioślarskich korporacji lub zatrudniani są przez właścicieli mieszkalnych łodzi do wożenia ich gości. Quasimodo marzy o własnej szikara. Jeśli w Kaszmirze nie wybuchną znów walki i turyści będą liczniej przyjeżdżać, może za rok lub dwa będzie mógł ją kupić i zacząć pracować na własny rachunek. Ożywia się na myśl, ile to zmieni w jego życiu. Na razie musi troszczyć się o cudzą łódź, a sądząc po jej wyglądzie, robi to bardzo sumiennie. Nie wiemy, ile zarobi na dzisiejszej przejażdżce, bo zapłaciliśmy właścicielowi naszego house-boat ryczałtem – za cały pobyt. Część z tego to zarobek wioślarza. Z rozmowy wynika, że bardzo marna część. Chętnych do wożenia cudzoziemców jest w Srinagarze znacznie więcej niż rzeczywiście potrzeba. Dlatego nasz wioślarz i jego koledzy po fachu muszą liczyć na szczodrość turystów – napiwki w Indiach to zwyczajowy dodatek do ustalonej z góry opłaty.

Jak wszystkie zimorodki, krasnodzioby równie cierpliwie czeka na ewentualną zdobycz...

Jak wszystkie zimorodki, krasnodzioby równie cierpliwie czeka na ewentualną zdobycz...
Fot. Adriana Bogdanowska

Ciekawskie wrony towarzyszyły nam na każdym niemalże kroku

Ciekawskie wrony towarzyszyły nam na każdym niemalże kroku
Fot. Adriana Bogdanowska

Quasimodo wykonuje swoją pracę najlepiej jak potrafi. Dziś jest nie tylko wioślarzem, ale także naszym przewodnikiem. Używa całej swej skromnej angielszczyzny, żeby coś opowiedzieć, albo odpowiadać na nasze pytania. Oprócz tego, że ma pokazać nam najciekawsze miejsca na Dal, Quasimodo dostał od swego obecnego szefa, a naszego gospodarza, polecenie obwiezienia nas po sklepach z tradycyjnymi kaszmirskimi wyrobami, byśmy – zgodnie z zasadami turystyki – zostawili tu tyle dolarów, ile się tylko da. Woził nas więc od sklepu do sklepu. Najciekawsze były wielki skład z rękodziełami z drewna i punkt sprzedaży... miodu. W tym pierwszym, oprócz drewnianych figurek i banalnych ozdób, oglądaliśmy prawdziwe arcydzieła warte dziesiątki tysięcy dolarów. Natomiast w sklepie z miodami można było kupić (i spróbować) np. miodu z marihuany lub opium, a właścicielka chwaliła się, że jej klientami byli Mick Jagger i Roberto Baggio.

Ścieki, ptaki i handlarze

Wracając na Jamaica House Boat przepływamy przez biedniejszą, zupełnie nieturystyczną część Dal. Tu nie jest już ani rajsko, ani baśniowo. Nabrzeże straszy pudełkowatymi, odrapanymi domami, dobiega nas znajomy warkot silników i zapach spalin. W wodzie unoszą się setki butelek, opakowań, kawałków plastiku i innych śmieci. Z wielu budynków sterczą nad wodą ukośne rury – ścieki i fekalia odprowadzane są tędy wprost do jeziora.

Szybujące kanie czarne

Szybujące kanie czarne
Fot. Adriana Bogdanowska

W jednej z najbardziej zaśmieconych zatoczek nagle otwieramy szeroko oczy ze zdumienia. Na wystających z wody kawałkach styropianu i plastikowych pojemnikach stoi kilkanaście czapli, a wśród nich ślepowrony (Nycticorax nycticorax)! W Polsce to prawdziwy ornitologiczny rarytas! Quasimodo cierpliwie czeka, a my wypstrykujemy kolejne klatki filmu.

Jezioro Dal jest miejscem, w którym miłośnicy ptaków na pewno nie będą się nudzić. Oprócz kilku gatunków czapli, z których najczęściej spotyka się tutaj ciekawie ubarwioną czaplę siodłatą (Areola grayii), naszą uwagę przyciągały zimorodki, które były prawie dwukrotnie większe od naszego rodzimego gatunku (również tutaj żyjącego): krasnodzioby (Halcyon smyrnensis) i rybaczek srokaty (Ceryle rudis). Po ogromnych liściach lotosu przemykały zgrabnie młode kokoszki (Gallinula chloropus), a pomiędzy nimi pojawiały się od czasu do czasu perkozki (Tachybaptus ruficollis). Niemalże na każdym kroku towarzyszyły nam kanie czarne (Milvus migrans), których zgromadzenia w niektórych miejscach przypominały stada mew nad szczególnie obfitym żerowiskiem. Przy pływających domach nie mogło też zabraknąć wron orientalnych (Corvus splendens), które jak wszystkie krukowate z ciekawością śledziły każdy nasz ruch.

Po bogatym we wrażenia dniu, kiedy leżeliśmy już wygodnie na werandzie naszej łodzi i rozkoszowaliśmy się cudownym zachodem słońca, dopadła nas największa chyba zmora Dal – handlarze. Odtąd codziennie przypływało ich co najmniej kilku, w równych odstępach czasu: jubilerzy, ludzie sprzedający torby, kilimy, dywany, szale, kwiaty etc. Wszyscy oni prezentują z uśmiechem swoje towary, nawet kiedy mówisz, że nie chcesz tego oglądać, albo ostentacyjnie patrzysz w drugą stronę i udajesz, że ich nie słyszysz. Są przy tym wyjątkowo cierpliwi i zawsze mają dużo czasu. No cóż – nici z delektowania się przyrodą Dal. Wadą mieszkania na house boat jest też niemożność pójścia na spacer, więc jeśli nie chce się spędzać wieczorów w pięknym skądinąd wnętrzu łodzi, trzeba cierpliwie znosić towarzystwo pływających sprzedawców.

Domy, prawie dosłownie stojące w wodzie, a pomiędzy nimi łodzie, zamiast wszechobecnych pojazdów spalinowych, przywodzą na myśl Wenecję
Fot. Adriana Bogdanowska

Nocą odnajdywaliśmy spokój, wsłuchując się w dość szczególny (przypominający trochę nasze rzekotki) głos tutejszych płazów, których niestety nie udało nam się dostrzec, mimo licznych prób.

Powrót do Indii

Ostatniego dnia pobytu nasz gospodarz towarzyszy nam (najpierw szikarą, a później motorikszą) w drodze na dworzec autobusowy. Przy okazji dowiadujemy się, że tak jak całe centrum Srinagaru, leży on na dużej wyspie utworzonej przez Dal, przepływającą przez miasto rzekę Jhelum i kanały łączące ją z jeziorem.

Przed nami ponad 24-godzinna podróż do Delhi. Przejazd tą trasą często nazywany jest powrotem do Indii. To dobre określenie. Jedziemy do innego świata. Najpierw będziemy mijać góry, coraz niższe i niższe, aż znajdziemy się na potwornie przeludnionych i spalonych słońcem indyjskich równinach. A wysiadając z autobusu na dworcu w Delhi, pewnie przypomnimy sobie ostatnie słowa panującego w XVIII wieku władcy Indii, Dżahangira. Umierając powiedział podobno: „tylko Kaszmir”.

Radosław Jaros
Adriana Bogdanowska

Wybór numeru


Uwaga. To jest artykuł archiwalny. Przedstawione w nim informacje odpowiadają sytuacji, stanowi wiedzy i przepisom obowiązującym w chwili oddawania go do druku. Obecnie mogą one być nieaktualne.