Gdy wiosna rozgościła się już na dobre, postanowiłam rozejrzeć się po okolicy i poszukać naszych najmniejszych i najrzadszych ropuch, które znane są ze swojej zwinności i charakterystycznych treli w czasie godów. Pełnia wiosny to najlepszy czas do obserwacji tych płazów, które rozpoczynają gody, dopiero gdy temperatura wody i powietrza wzrośnie powyżej dziesięciu stopni Celsjusza.
Pośród krajowych ropuch najbardziej ciepłolubne są paskówki (Epidalea calamita). Nazywano je dawniej żwawymi, ponieważ zamiast skakać czy dostojnie kroczyć, jak na ropuchy przystało, wolą biegać. Przemieszczają się w ten sposób nawet na spore odległości (np. w poszukiwaniu nowych zbiorników czy pożywienia) i można je wtedy pomylić z przemykającymi szybko myszami. Paskówki są wymagające nie tylko pod względem temperatury. Zbiorniki wybierane przez nie na rozród nie przypominają tych, które zwykle preferują inne gatunki płazów. Bardzo często można spotkać te ropuchy w płytkich zbiornikach okresowych, wręcz w kałużach powstałych na placach budowy, na dnie żwirowni, piaskowni czy innych wyrobisk. Podłoże musi być piaszczyste i pozbawione roślin. Inne płazy, odbywające gody w tym samym czasie (np. rzekotki, kumaki nizinne czy żaby zielone), wybierają z reguły zbiorniki zarośnięte roślinnością wodną i szuwarami. Ze względu na swoje upodobania siedliskowe paskówki uchodzą za gatunek pionierski.
Nie zastanawiając się długo, ruszyłam na poszukiwania tych rzadkości. Choć noc była ciemna, ja nie szłam całkiem w ciemno. Już od roku miałam na oku potencjalnie idealne miejsce do rozrodu paskówek − płytkie i szybko nagrzewające się zbiorniki wodne na terenie nieczynnej żwirowni. I nie zawiodłam się! Trwały na posterunku.
Po raz pierwszy w życiu miałam okazję podziwiać je w całej, choć niewielkiej, bo zaledwie 5–7 centymetrowej okazałości, z charakterystycznym jasnym paskiem na grzbiecie, ciągnącym się od pyska aż do... końca ciała, ze wszystkimi plamkami i gruczołami, w których skrywana jest ich jedyna broń w postaci jadu, na który jest niewielu chętnych. Takie ubarwienie to doskonały kamuflaż. Pozwala on paskówkom niemal zniknąć na tle piaszczystego podłoża, w którym potrafią się dodatkowo zagrzebać, by przeczekać niesprzyjające warunki pogodowe (np. suszę) lub dzień.
Ale przede wszystkim udało mi się uczestniczyć w koncercie tych niezwykle uzdolnionych śpiewaków. Samce, aby przypodobać się wybrance (a raczej w ogóle przywabić jakąś partnerkę), śpiewają podobnie do ropuch zielonych (Bufotes viridis), ich głos jest jednak mniej dźwięczny, wydawany w krótszych, przerywanych seriach i o wyższym tonie. Aby były dobrze słyszalne, wzmacniają dźwięk za pomocą wielkiego rezonatora, który ukryty jest w ich podgardlu. W momencie wydawania trelu rezonator rozdyma się jak balon i staje się prawie tak duży jak jego właściciel. Właśnie wtedy najłatwiej taką ropuchę wypatrzyć.
Sznury skrzeku, tu i ówdzie leżące na dnie zbiornika, świadczą o tym, że ropusze damy nie pozostały obojętne na miłosne pieśni i wkrótce nowe pokolenie paskówek ruszy w świat, a ja będę mogła w przyszłym roku znowu posłuchać ich koncertu.
Tekst i zdjęcie: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.