Tego lata, z sieciami do łapania nietoperzy i detektorami ultradźwięków, postanowiliśmy odwiedzić Mierzeję Wiślaną. Pobyt od samego początku pełen był niespodzianek. Bazę, której dzielnie strzegły dwa czarne nowofundlandy naszej koleżanki, założyliśmy w Kątach Rybackich, w bliskim sąsiedztwie słynnej kolonii kormoranów (11 tys. par lęgowych). Rzeczywiście, spotkać je można wszędzie, a w powietrzu panuje nieustanny ruch. W sieci, które rozstawiliśmy przy samym obozie, jako pierwszy wpadł nocek rudy. Niby nic, dość pospolity nietoperz, ale na Mierzei schwytany po raz pierwszy. Później do grona nowych gatunków dołączył jeszcze karlik drobny. Udało nam się też skontrolować rozwieszone tu ponad 10 lat temu skrzynki dla nietoperzy. W jednej z nich mieszkała cała kolonia nocków Natterera. Pewnego dnia najmłodsi uczestnicy naszego obozu – nasze dzieci (jak ten czas leci) – przyniosły nam „fajnego” pająka. Był to tygrzyk paskowany, nigdy dotąd na Mierzei nie notowany. Miło zaskoczyły nas lasy rosnące wzdłuż całego półwyspu. Lasy na wydmach wszystkim kojarzą się z sosnami, a tu proszę: torfowiska, inne mokradła, stare buki i dęby – jak w baśni. Mieliśmy też gości: Marinę z Charkowa, której dobry humor i zapał do pracy nie opuszczały nawet w najgorszą pogodę, oraz... biskupa z Olsztyna, który pomimo padającego nieustannie deszczu, przyjechał do nas porozmawiać o losach zimowiska nietoperzy we Fromborku. I można by tak jeszcze długo pisać, bo tegoroczny obóz był naprawdę bardzo udany i pełen wrażeń.
Agnieszka Przesmycka