Asfaltowa droga wije się przez łagodne wzgórza, mozaikę drobnych pól i pastwisk poprzecinanych strumieniami. Co pewien czas mijamy samotną farmę lub osadę złożoną z kilku domów, stada krów, czasem grupy drzew – tutejszych olch lub sprowadzonych z Meksyku cyprysów. Na poboczu, na drewnianym słupku siedzi okazały ptak drapieżny i nic sobie nie robi z nadjeżdżającego auta. Ba, ignoruje również samochód zatrzymujący się tuż koło niego, otwierane okno, wysuwany obiektyw i wielokrotnie powtarzający się trzask migawki. Przez dłuższą chwilę możemy podziwiać jego czarne skrzydła, czapkę i brzuch, z którymi kontrastuje jasnokremowa, delikatnie pręgowana pierś, biała szyja, łysa, pomarańczowo-czerwona twarz, ostry, hakowaty dziób o szaroniebieskiej barwie, wreszcie żółte nogi. To karakara czarnobrzucha (Caracara cheriway), bliski krewny sokołów, w przeciwieństwie do nich raczej powolny lotnik, polujący na wszystko: od owadów i pająków po skunksy, czaple i perkozy, nade wszystko zaś uwielbiający padlinę. Po kilku minutach bardziej zniecierpliwiona niż przestraszona naszą obecnością karakara odlatuje, a my ruszamy dalej.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Mateusz Ciechanowski