Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Skróty ze świata nauki

Zgłupieć, żeby przetrwać zimę

W 1949 roku polski zoolog, prof. August Dehnel, odkrył, wykorzystując materiały z Puszczy Białowieskiej, że ryjówkom aksamitnym (Sorex araneus) na zimę kurczy się... czaszka wraz z mózgiem, po czym na wiosnę powiększa się znowu. Co więcej, ryjówkom, które dożywają drugiej zimy, czaszka i mózg kurczą się znowu. Przystosowanie to ma ograniczyć zużycie energii w bardzo trudnym dla ryjówek okresie zimowym – trzeba pamiętać, że ssaki te cechuje bardzo szybka przemiana materii: giną z głodu już po kilku godzinach bez dostępu do pokarmu, tymczasem mózg jest jednym z najbardziej kosztownych energetycznie narządów. Odkrycie zjawiska Dehnela opublikowano w lokalnym czasopiśmie wydawanym przez Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ale szczęśliwie przebiło się ono do świadomości naukowców „szerokiego świata” i nie zostało odkryte na nowo przez jakiegoś Amerykanina czy Brytyjczyka, co zdarzało się nieraz z pracami publikowanymi w naszej części globu. Czy jednak zmniejszenie się mózgu nie powinno doprowadzić do zmniejszenia się pamięci lub inteligencji? Ostatnie badania zespołu naukowców z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka i Uniwersytetu w Konstancji wskazują na to, że ryjówki naprawdę „głupieją” na skutek efektu Dehnela. Zimujące osobniki ze skurczonymi czaszkami i mózgami, wypuszczone na eksperymentalnej arenie, pokonywały znacznie dłuższą drogę, aby znaleźć pokarm i uczyły się jego lokalizacji znacznie wolniej niż młode ryjówki latem lub dorosłe wiosną, cechujące się większymi mózgami.

Jaskinie dziełem leniwców?

W wielu zakątkach Brazylii spotyka się jaskinie w miękkich skałach, które owalnym przekrojem swoich korytarzy przypominają nory dużych zwierząt. Niektóre z nich osiągają kilkaset metrów długości, ich korytarze zaś są tak wysokie, że z łatwością może przejść nimi wyprostowany dorosły człowiek. Kto jednak mógł je wykopać? Najnowsze badania wskazują na to, że obiekty te są porzuconymi norami wymarłych... szczerbaków, takich jak naziemne leniwce z rodzajów Mylodon i Megatherium osiągające rozmiary wołu, a nawet nosorożca, czy pancerniki z rodzaju Glyptodon wielkości małego samochodu osobowego. O pochodzeniu jaskiń świadczą m.in. liczne ślady pazurów na ścianach. Niewiele jest miejsc na świecie, gdzie korytarze jaskiniowe są tworzone przez zwierzęta – najbardziej znanym przykładem są jaskinie na stokach Mount Elgon w Kenii, które zostały wydłubane w miękkich skałach wulkanicznych przez słonie leśne (Loxodonta cyclotis) odwiedzające je w nocy w poszukiwaniu minerałów stanowiących ważne uzupełnienie ich diety. Wielkie szczerbaki wymarły około 11 tysięcy lat temu.

Przyrodniczy analfabetyzm

W 2017 roku ujawniono, że trzy czwarte brytyjskich dzieci spędza na dworze mniej czasu niż więźniowie osadzeni w zakładach karnych. Tradycja amatorskiego obserwowania przyrody, dostarczająca gigantycznych zasobów danych dla nauki i ochrony – aktywność, w której Brytyjczycy przodowali na całym świecie – powoli upada z powodu luki pokoleniowej. Równolegle maleje też wiedza przeciętnych obywateli na temat tego, co łazi, pływa, pełza, lata i rośnie w ich kraju. Jako lekarstwo proponuje się uwzględnienie historii naturalnej w GCSE (The General Certificate of Secondary Education), powszechnym egzaminie zdawanym w piątej klasie brytyjskiej szkoły średniej – wraz z odpowiednim uwzględnieniem historii naturalnej w samym programie nauczania, w szczególności w formie zajęć terenowych. Wiosną 2017 roku zgromadzono w tej sprawie ponad 10 000 podpisów pod petycją do rządu Jej Królewskiej Mości, jednak inicjatywę zakończono przed czasem z powodu wyborów powszechnych w czerwcu tego samego roku. Inicjatywa wydaje się bardzo ważna, tyle że w GCSE obowiązkowym przedmiotem jest już m.in. biologia, której historia naturalna, rozumiana jako zbiór takich dyscyplin, jak zoologia, botanika i ekologia, powinna być częścią. Zagadką jest, w jaki sposób doszło do sytuacji, że w Wielkiej Brytanii, Polsce i wielu innych krajach dopuszcza się nauczanie biologii bez zajęć terenowych. Jakim cudem nasi nauczyciele przez całe lata mogą ani razu nie zaprowadzić uczniów do lasu i jest to tolerowane przez system edukacji? Jakim cudem można zdać maturę z biologii, nie odróżniając sosny od świerka?

Na tropie wilkowora

W 1936 roku w zoo w Hobart, stolicy australijskiego stanu Tasmania, zakończył swój żywot Beniamin, ostatni wilk workowaty (Thylacinus cynocephalus), w nowym słowniku polskich nazw ssaków zwany wilkoworem tasmańskim. Beniamin okazał się... samicą, a krótki klip pokazujący go biegającego w kółko po ciasnym wybiegu stał się jednym z najsmutniejszych filmów w historii zoologii. Od tego czasu setki ludzi twierdziły, że WIDZIAŁY tego najbardziej charyzmatycznego z torbaczy drapieżnych. Oczywiście, jak to często bywa w takich sytuacjach, nikt nie posiada zdjęcia, próbki włosów, odchodów, DNA, czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za dowód. Jeśli już takie zdjęcie pojawia się w mediach, to okazuje się albo sfałszowane, albo nie wiadomo, co na nim widać. Poważni naukowcy traktują więc te doniesienia tak, jak na to zasługują, tj. podobnie jak historie o żywych mamutach na Syberii, potworze z Loch Ness, yeti, Wielkiej Stopie i innych mitycznych stworzeniach. Tym razem jednak sytuacja jest inna – na podstawie dwóch, uznanych za „bardzo prawdopodobne” obserwacji z tego roku, poszukiwania wilka workowatego rozpocznie dr Sandra Abell z James Cook University, która wcześniej znalazła drugą na świecie populację zagrożonego wymarciem kanguroszczurnika tropikalnego (Bettongia tropica). Poszukiwania te nie będą jednak wcale prowadzone na Tasmanii, ale na stałym lądzie Australii, w północnej części stanu Queensland, gdzie wilkowór tasmański wyginął wiele tysięcy lat temu, na długo przed przybyciem europejskich osadników – właśnie stamtąd pochodzą ostatnie obserwacje. Może nadzieja milionów zoologów i miłośników przyrody na całym świecie zostanie w końcu spełniona?

Pływające ogródki ratunkiem dla azteckiej salamandry

Gdy 500 lat temu hiszpańscy konkwistadorzy pod wodzą Hernána Cortésa wkroczyli po raz pierwszy do Doliny Meksyku, ujrzeli rozciągający się niemal po horyzont kompleks wielkich jezior. Na wodach największego z nich, Texcoco, usadowiona była stolica imperium Azteków, Tenochtitlán (Meksyk), przypominająca europejskim zdobywcom Wenecję. Mieszkańcy Doliny uprawiali kukurydzę, dynie, fasolę i papryczki chili na sztucznych skrawkach ziemi zwanych chinampas, również zbudowanych ze splecionych trzcin i gałęzi na wodach jezior. Otoczone kanałami, stwarzały iluzję pływających wysp i tak też często nazywane są w literaturze. W kanałach i jeziorach żył jeden z najdziwniejszych płazów świata. Spokrewniony z naszą salamandrą aksolotl, zwany również ambystomą meksykańską (Ambystoma mexicanum), spędza całe życie w postaci larwy, w takiej też postaci rozmnaża się i nigdy nie przeobraża w postać dorosłą. Aksolotle były ważnym elementem azteckiej... kuchni. Niedługo po tym jak imperium Azteków i ich wspaniała stolica legły w gruzach, hiszpańscy zdobywcy rozpoczęli osuszanie meksykańskich jezior. Zmeliorowane tereny stopniowo pochłaniało odbudowane miasto Meksyk, dziś licząca 25 milionów mieszkańców stolica kraju o tej samej nazwie. W końcu z jezior pozostała tylko sieć kanałów w stołecznej dzielnicy o nazwie Xochimilco, gdzie rolnicy do dziś uprawiają chinampas i tam też schroniły się ostatnie dzikie aksolotle. Płazy te podbiły serca akwarystów na całym świecie i są powszechnie hodowane przez amatorów. Tymczasem w swojej jedynej ostoi znalazły się na skraju zagłady na skutek zanieczyszczenia wód ściekami miejskimi i ekspansji obcych, inwazyjnych gatunków ryb, takich jak tilapie i karpie. W 1998 roku zagęszczenie aksolotli wynosiło 6000 osobników na km2, już w 2014 roku zaś na kilometr kwadratowy przypadało zaledwie 35 osobników. Niedawna inwentaryzacja nie wykazała obecności płaza w kanałach, choć ciągle pojawiał się na miejscowym targowisku, obok kurczaków, ryb i pomidorów. Według matematycznego modelu do 2020 roku zwierzęta te prawdopodobnie wymrą całkowicie. Nie pomogła hodowla w niewoli i wypuszczanie namnożonych płazów do kanałów. Co gorsza, licząca setki lat tradycja uprawy chinampas zanika – 80% poletek zostało już porzucone, a dawni farmerzy szukają bardziej dochodowych zajęć. Na ratunek aksolotlowi pospieszyli naukowcy z Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku. We współpracy z miejscowymi rolnikami opracowali metodę ochrony aksolotli przez odcinanie niektórych kanałów filtrami, uniemożliwiającymi dostęp inwazyjnym gatunkom ryb i poprawiającymi jakość wody, którą nawadniane są poletka. Pierwsze testy już po czterech miesiącach wykazały spadek stężenia pochodzących ze ścieków związków azotu o ponad 70%, odławiane zaś aksolotle przybierały na wadze więcej niż te z eksperymentalnej hodowli. Na rok 2019 naukowcy planują uruchomienie systemu wydawanych przez ich uczelnię certyfikatów dla rolników, które zaświadczałyby, że ich uprawy są przyjazne azteckiej salamandrze i pozwoliłyby uzyskać wyższe ceny za swoje produkty.

Wędrowne nietoperze zostają w miastach

Jeszcze do niedawna leśne gatunki nietoperzy, takie jak karlik większy (Pipistrellus nathusii), co do jednego odlatywały na zimę do ciepłych krajów – co w praktyce oznaczało przeloty z Łotwy do Włoch i Francji czy z Polski na Węgry. W czasie takich wędrówek potrafią one pokonywać nawet 1900 km i przelatywać nad otwartym morzem; jesienią znajdowano je na platformach wiertniczych na Morzu Północnym. Jednak w ostatnich latach coraz więcej osobników tego gatunku próbuje zimować w Europie Środkowej – w tym w Polsce. W naukowym czasopiśmie „Mammalia” ukazał się właśnie artykuł dokumentujący proces rozszerzania się zimowego zasięgu karlika większego, co w naszym kraju obserwuje się już od 2003 roku. Proces ten związany jest prawdopodobnie ze stopniowym ocieplaniem się klimatu, gdyż nietoperz ten nie spędza zimy w przytulnych jaskiniach czy piwnicach. Karlik większy hibernuje w tak słabo chronionych przed mrozem kryjówkach jak dziuple drzew. Ba, regularnie znajdowano go w ułożonych na podwórku sągach drewna opałowego, co zdarzyło się m.in. w Katowicach, Gdyni, Berlinie i austriackim Grazu. Bywało, że odrętwiałego nietoperza wyciągano też spod zrywanej podłogi w czasie remontu. Ocieplenie klimatu zapewne nie wystarczyłoby karlikom większym do kolonizacji nowych terenów zimą, gdyby nie efekt tzw. wysp cieplnych – aglomeracje miejskie cechują się wyższą temperaturą niż otaczające je tereny wiejskie, a właśnie z miast notuje się najwięcej zimowych stwierdzeń tego gatunku. Wśród autorów artykułu znajduje się piszący te słowa, w analizach zaś wykorzystano m.in. dane o nietoperzach znalezionych przez mieszkańców Trójmiasta i objętych opieką przez Akademickie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” w Gdańsku. Wskazuje to na znaczenie miejskich interwencji związanych z ratowaniem chorych, rannych czy osłabionych nietoperzy nie tylko dla edukacji społeczeństwa, ale również dla rozwoju wiedzy naukowej o skrzydlatych ssakach.

Opracował: Mateusz Ciechanowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wybór numeru