Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Holandia nie tylko dla tulipanów

Holandia to kraj niewiele większy od województwa mazowieckiego, a zaludniony prawie trzyipółkrotnie gęściej niż Polska. Ludzie w miastach muszą dzielić przestrzeń ze zwierzętami, dlatego niezmiernie ważna jest tutaj edukacja przyrodnicza. Dzieci mają możliwość poznać zwierzęta gospodarskie na bardzo popularnych farmach dziecięcych (Kinderboerderijen) – w środku miasta można np. spotkać krowę i pohasać z kozami. O dzikich zwierzętach chętnie opowiadają pracownicy pozarządowych organizacji ochrony zwierząt. Bezpłatnie odwiedzają oni szkoły podstawowe, placówki opieki poszkolnej lub kluby, w myśl zasady: „Czego Jaś się nauczy, Jan będzie umiał”.

Ta kaczka piżmowa trafiła do azylu po tym, jak zaatakował ją pies

Ta kaczka piżmowa trafiła do azylu po tym, jak zaatakował ją pies
Fot. Sharon Lexmond

Schroniska dla zwierząt w Holandii to instytucje prywatne. Niektóre z nich to fundacje, inne działają z ramienia stowarzyszeń. Funkcjonują głównie dzięki datkom darczyńców i pracy wolontariuszy. Nieliczne dostają subsydia rządowe. Dobro zwierząt nie leży w centrum politycznego zainteresowania, lecz zwierzęta mają w parlamencie i samorządach przedstawicieli. W 2006 roku do parlamentu weszła Partia na rzecz Zwierząt (Partij voor de Dieren). Walczy ona między innymi o lepsze dofinansowanie ośrodków pomocy zwierzętom. W przypadku niektórych organizacji dobroczynnych systematyczną pomoc finansową osoba prywatna może odpisać od podatku. Do wspieranych w ten sposób instytucji należy haskie pogotowie dla zwierząt.

Pierwsze pogotowie dla zwierząt w Holandii

Rok 1972. Eric Louwrier postanawia otworzyć w Hadze szpital i pogotowie dla zwierząt. Zakłada fundację Haskie Pogotowie dla Zwierząt (Dierenambulance Den Haag) niosące całodobowo pomoc wszystkim zwierzętom w potrzebie. Dysponuje jedną karetką i własnym domem jako placówką. Działa ponad dekadę, aż w połowie lat osiemdziesiątych łączy siły z inną fundacją. Od tego momentu rozwój jego inicjatywy nabiera rozpędu. Dziś haskie pogotowie dysponuje siedmioma karetkami, interweniuje kilkanaście tysięcy razy w roku, a placówka fundacji może pomieścić 1500 pacjentów. Ale to za mało. Dlatego w budowie jest nowy szpital, który pomieści więcej pacjentów, personelu i wolontariuszy.

Pogotowie otrzymuje dotacje za interwencje zlecone przez policję i straż pożarną. Resztę musi finansować samo z darowizn (często testamentów) lub odpłatnie świadczonych usług. Obecnie w całej Holandii działa 90 jednostek pogotowia prowadzonych, podobnie jak schroniska, przez różne fundacje lub stowarzyszenia.

Vogelasiel De Wulp – ptasi azyl w Hadze

Sporą część miejskiej fauny stanowią ptaki. Ponieważ miasta holenderskie obfitują w wodę – czaple siwe, kokoszki zwyczajne, perkozy dwuczube, łyski lub kazarki egipskie stanowią liczną grupę mieszkańców. Tego typu pacjentów haskie pogotowie wozi do ptasiego azylu De Wulp (czyli: Kulik wielki) – placówki założonej przez Haskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (Haagse Vogelbescherming) prawie 40 lat temu. Azyl mieści się przy terenach rekreacyjnych Meer en Bos – w lasku miejskim częściowo objętym rezerwatem dla ptaków. Przed budynkiem azylu stoi kilka osłoniętych klatek. W nich można zostawić potrzebujące pomocy zwierzęta poza godzinami pracy ośrodka. Czasem można tam znaleźć podtopioną mewę, innym razem rodzinę jeży z sześciorgiem młodych lub nietoperza. Ośrodek bowiem jest również przejściowym schroniskiem dla jeży, wiewiórek i latających ssaków. De Wulp prowadzone jest przez Sharon Lexmond. Siadam u niej w biurze, oglądam na komputerze zdjęcia pacjentów i słucham opowieści o kolejnych przypadkach.

Osierocone puszczyki wrócą na wolność

Osierocone puszczyki wrócą na wolność
Fot. Sharon Lexmond



Jest o czym opowiadać

Historii nieprzebrana ilość. Wszystkie poruszające. Jak ta, gdy w azylu nocowało pięć młodych pustułek, ponieważ wichura przewróciła drzewo z gniazdem. Kiedy montowano nowe gniazdo i umieszczano w nim pisklęta, ich matka siedziała w pobliżu. Obserwowała całą akcję, trzymając w dziobie upolowaną mysz – posiłek powitalny dla młodych. Innym razem udało się uratować rodzinę bogatek przyklejonych do deski, która była prawdopodobnie pułapką na owady. Niefortunnie matka sikora przyprowadziła młode na łatwy posiłek… Niedawno dostarczono gołębia, którego górna część dzioba przeszyła dolną. Nikt nie wie, jak do tego doszło. Może zderzył się z szybą, podobnie jak 15 drozdów śpiewaków przywiezionych do ośrodka w tym samym tygodniu? Pytam Sharon o jakieś szczególne przypadki. Bez namysłu opowiada o ofiarach psich polowań.

Pupile z instynktem

Wszędobylskie ptaki często padają łupem domowych drapieżników. Takim pacjentem był młody łabędź. Do ośrodka trafił w stanie krytycznym. Ponad dwudziestocentymetrowa rana szarpana na wysokości kolana była bardzo zanieczyszczona. Ptak pływał z nią przez kilka dni. Całą zgniłą tkankę mięśniową trzeba było usunąć. Rozległość obrażenia wykluczała szycie. Po trzech dniach w ośrodku ptak stanął na nogi. Po kilku tygodniach pielęgnacji rana się zagoiła. W miejscu ugryzienia zaczęły wyrastać pióra. Po ośmiu tygodniach – mówi Sharon – ślad po urazie był ledwo widoczny. To przywołuje wspomnienie innej ofiary, której nikt nie dawał szans na przeżycie – kaczki piżmowej, której pies odgryzł kuper i pogryzł obustronnie klatkę piersiową oraz szyję. Opiekunowie byli pod wrażeniem szybkiej rekonwalescencji. W trakcie leczenia piżmówka niańczyła troskliwie kacze pisklę. Może to dało jej dodatkową motywację do odzyskania sił? Niestety obrażenia pozostawiły trwały ślad na jej zdrowiu. Kaczka nie wróciła na wolność, ale żyje spokojnie w gęsim raju Akki – prywatnym ośrodku dla ptaków wodnych. Czasem ptaki pływające w miejskich kanałach zaplątują się w żyłki z przynętami. W grudniu zeszłego roku na jednej z haskich ulic było nie lada zamieszanie podczas długiej akcji ratowniczej przeprowadzonej przez pracowników pogotowia dla zwierząt. Cztery godziny zajęło złapanie wystraszonego młodego łabędzia, który wszedł w kolizję z wędką. W wodzie czyha na ptaki też inne poważne niebezpieczeństwo: toksyna botulinowa. Bardzo wielu pacjentów trafia do azylu z objawami zatrucia jadem kiełbasianym. Porażenie nerwów postępuje od kończyn do głowy i ustępuje w odwrotnej kolejności. Osłabione kaczki atakowane są intensywnie przez pijawki. Najczęściej można znaleźć po kilka pasożytów w oczach, nozdrzach i na języku. Dopiero gdy ptak jest w stanie samodzielnie utrzymać głowę w górze, można podać mu jedzenie i wodę.

Jednak najbardziej niezwykłe wydają mi się przypadki pacjentów po przeszczepie.

Łabędź zaplątany w żyłkę z przynętą

Łabędź zaplątany w żyłkę z przynętą
Fot. Sharon Lexmond

Nowe pióra

Co roku w sezonie lęgowym przybywa ptaków, którym ubytki w upierzeniu uniemożliwiają lot. Czasem pióra są wątłe w wyniku niedoboru witamin w organizmie. Niekiedy ubytki są wynikiem bójki. Niestety bywa i tak, że zarówno lotki, jak i sterówki są celowo przycinane przez ludzi próbujących z dzikich zwierząt zrobić zwierzątka domowe. W większości przypadków uszkodzone pióra się wyrywa. W ich miejsce w ciągu czterech tygodni wyrastają nowe. Niestety nie zawsze. W przypadku krukowatych lub mew długie oczekiwanie na nowe pióra jest problematyczne. Ptaki nie mogą na stałe rezydować w ośrodku, a w wolierach odrastanie piór jest utrudnione. Dlatego Sharon, zainspirowana artykułem o azylu w Niemczech, gdzie przeszczepia się całe komplety piór, zainteresowała się transplantacją. Dziś dysponuje sporym zbiorem zestawów lotek i sterówek pobranych od padłych ptaków. W ciągu ostatnich dwóch lat dokonała kilku przeszczepów. Między innymi kawce, czarnowronowi i sroce. Sharon ucina pióra dawcy i biorcy u nasady. W wolnej przestrzeni mocuje wkład z włókna węglowego i całość spaja żywicą epoksydową. Pacjent musi spędzić noc w bandażu. Na drugi dzień cieszy się przywróconą sprawnością. Wszystkie zabiegi zakończyły się sukcesem. Zwierzęta wypuszczono, wiedząc, że mogą z powodzeniem przeżyć na wolności do kolejnego pierzenia. W tym roku Sharon implantowała komplet piór jerzykowi, który w lipcu trafił do ośrodka z obciętymi lotkami i sterówkami. Ptak czekałby na nowe pióra cały rok, a przecież na zimę leci do Afryki. W przypadku tak małego i ruchliwego pacjenta potrzebna była narkoza.

Azyl przyjmuje rocznie sześć do siedmiu tysięcy pacjentów. Wprawdzie placówka ma tylko dwóch pracowników, jednak rąk do pracy tam nie brakuje. W De Wulp regularnie pomaga prawie sześćdziesięcioro wolontariuszy. Nic w tym dziwnego. Przecież praca w takim miejscu to niezwykłe przeżycie i szansa na zdobycie sporego doświadczenia.

Matylda Różańska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wybór numeru